11:53:00

Anne z Zielonych Szczytów

Nowe tłumaczenie nie zawsze jest dobrym pomysłem. Szczególnie unikałam Ani w nowym wydaniu, bo przecież tak umiłowana powieść nie powinna być przerabiana tylko ze względu na ego tłumacza. Ale chyba niepotrzebnie się bałam...

Tytuł: Anne z Zielonych Szczytów
Tytuł oryginału: Anne of Green Gables

Autor: Lucy Maud Montgomery
Tłumacz: Anna Bańkowska

Rok: 1908 / 2022
Wydawnictwo: Marginesy
ISBN: 978-83-67022-63-7 

Marzycielskiej duszy Ani nie trzeba nikomu przedstawiać. Jeśli nie omawialiście tej książki w podstawówce, to pewnie musieliście żyć pod kamieniem, żeby w ogóle nie znać fabuły. W nowym tłumaczeniu Ania (bo chyba jednak zawsze będzie dla mnie Anią) ma te same cechy charakteru. Jest wybuchowa, pełna zachwytów i miłości do świata, wytrwała, spracowana i skrzywdzona. Aż w końcu znajduje swoje miejsce, swój dom, kochających opiekunów i z chudego dziecka wyrasta na mądrą i żądną wiedzy młodą dziewczynę. 

 

Bańkowska przyznaje, że dla wielu pokoleń 'zabiła' Anię i powołała do życia Anne, żeby młodszy czytelnik nie dziwił się, że na Wyspie Księcia Edwarda wcale nie mieszkał Mateusz, tylko Matthew, nie Małgorzata, ale Rachel, a że Białe Piaski to jednak White Sands. I jako filolog i tłumacz w pełni rozumiem chęć oddania oryginału jak najwierniej. Zwłaszcza, że pokój na facjatce to tak naprawdę szczytowe pomieszczenie, a tytułowe Zielone Wzgórza to po prostu szczyty domu pomalowane na zielono, a nie wybrzuszenie terenu, czy sam kolor dachu. 

Jednak dysonans (może odrobinę dyskomfort) czułam. Nie dlatego, że tekst jest zły, czy koślawy. Po prostu poprzednia wersja jest tak głęboko zakorzeniona w mojej świadomości, że czuję się jakbym się właśnie dowiedziała, że ktoś, kogo znam całe życie, ma na imię zupełnie inaczej niż myślałam. 

Nie zmienia to jednak faktu, że powrót do lektury sprawił mi ogromną przyjemność i rozlał się po sercu ciepłem i wzruszeniem. Z uśmiechem pochłaniałam dobrze znane rozdziały o rudej marzycielce, która ma tyle wiary w ludzi i taką miłość do otaczającego ją świata. Wzruszyłam się na tych samych fragmentach, żeby nie powiedzieć też, że spłakałam się jak nieludzkie stworzenie pod koniec.  

Powrót do Ani po tak wielu latach okazał się idealnym pomysłem, bo przypomniał mi jak kocham tę postać i że w każdym wieku warto pielęgnować wyobraźnię i pamiętać o zachwytach.  Z przyjemnością przypomnę sobie kolejne tomy, gdy tylko przyjdzie taka okazja!

 

3 komentarze:

  1. Zachęciłaś mnie kochana do książkowej sentymentalnej podróży w przeszłość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciszę się bardzo! :) udanej zabawy w Avonlea!

      Usuń

Copyright © 2016 Redhead in Wonderland , Blogger