Sięgając po książkę autora, którego już znamy, często mamy pewne oczekiwania i towarzyszy nam niepewność, czy kolejna pozycja będzie równie ciekawa lub wzruszająca jak te poprzednie.
Kiran Millwood Hargrave podbiła moje serce Dziewczynką z atramentu i gwiazd, przy okazji to serce łamiąc i krusząc na milion kawałków. Ponieważ wspomniany tytuł był jej debiutem, z zainteresowaniem sięgnęłam po najnowszą książkę ukazującą się na naszym rynku.
Tytuł: Wyspa na końcu świata
Tytuł oryginału: The Island at the End of Everything
Autor: Kiran Millwood Hargrave
Tłumacz: Maria Jaszczurowska
Rok: 2017/2020
Wydawnictwo: Literackie
ISBN: 978-83-08-07045-1
Wyspa Culion jest wyspą tajemniczą i odosobnioną. Mieszka na niej grupa wygnańców, osób odseparowanych od okolicznych społeczności. Są na niej jednak szczęśliwi i żyją w zgodzie, choć wisi nad nimi straszliwe widmo.
Amihan ma dwanaście lat. Mieszka na wyspie razem ze swoją mamą i mimo że urodziła się na Culion, nie czuje żalu ani smutku z powodu swojego wykluczenia. Pomaga matce najlepiej jak umie, a razem snują marzenia i opowieści o motylach zlatujących do ich ogrodu.
Ich szczęście jednak się kończy, gdy na wyspę dociera fanatyczny urzędnik — pan Zamora. Zgodnie z nowymi przepisami ma on podzielić mieszkańców ludności na dwie grupy: SANO (tych czystych i zdrowych) oraz LEPROSO (trędowatych). Jasne staje się, jakie widmo ciąży nad wyspą.
Ku rozpaczy naszej bohaterki wyniki jej badań wskazują na to, że jest ona w pierwszej grupie mieszkańców. Oznacza to, że zostaje odseparowana od kochającej, ale chorej matki i przewieziona wraz z innymi zdrowymi dziećmi do sierocińca na zupełnie innej wyspie. Co gorsza, nieprzystępny i złośliwy urzędnik zostaje oficjalnym dyrektorem tej placówki.
Już od pierwszych stron autorka oczarowuje nas klimatem tajemniczej filipińskiej wyspy i wprowadza bohaterów, którzy znają rozpacz i cierpienie, ale którzy nie wahają się ani chwili, aby postąpić słusznie i odważnie. Jasne bowiem staje się, że sam sierociniec nie jest miejscem, gdzie panuje wyrozumiałość lub sprawiedliwość, a Amihan wie, że musi jak najszybciej wrócić na Culion.
To historia o miłości między córką a matką, a także o niesprawiedliwości, samotności, tęsknocie, wykluczeniu i fanatyzmie. Od początku do końca towarzyszą nam żywe emocje, uczucia bolesne i radosne. Autorka w piękny sposób podkreśla, że osobowość człowieka nie opiera się na jego chorobach, niepełnosprawnościach, wieku, religii lub kolorze skóry, ale na wartościach, które wyznaje i czynach, których się dopuszcza.
Wyniesiemy z tej książki naukę, że prawdziwa miłość pomoże pokonać największe przeszkody i trudności, serdeczna przyjaźń przetrwa próbę czasu i że nikt nie może stanąć na drodze do naszych marzeń, a my możemy stać się tym, kim chcemy, jeśli będziemy nad tym odpowiednio pracować. Autorka pokazuje nam także, że nikt nie jest całkowicie zły lub dobry. Źli ludzie zdolni są do tworzenia pięknych rzeczy, a ci dobrzy mogą popełniać okropne błędy.
Co ciekawe, wyspa Culion naprawdę istnieje i rzeczywiście w latach 1906-1998 była tam największa na świecie kolonia trędowatych, a przymusowe zesłanie na nią rozbijało rodziny i rozdzielało bliskie osoby. Dzisiaj wiemy, że choroba ta nie wynika z grzechu, a z zakażenia bakteryjnego, jednak lęk przez nią był obecny w każdej znanej nam kulturze. W 2006 r. WHO stwierdziło, że na wyspie nie zamieszkuje już nikt chory na trąd.
Autorka czerpie dużo z faktów, historii i geografii, ale zostawia także odpowiednią liczbę niedopowiedzeń, aby czytelnik miał możliwość uzupełnić opowieść o swoje własne wyobrażenia. Dlatego też stosunkowo krótka historia nie drażni tym, że mogłaby być bardziej rozbudowana. Tym możemy zająć się sami. A choć jest to powieść dla młodszych czytelników, każdy z nas znajdzie tam ciepło, ból i cenną opowieść, których szukamy w każdej dobrej książce.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Literackiemu!
Bardzo fajnie, że mamy tu miejsce na własną wyobraźnię. To mnie przekonuje. 😊
OdpowiedzUsuńOj, tak, myślę, że niewielu autorów (zwłaszcza w literaturze dziecięcej) teraz pozwala sobie na coś takiego, a przecież to daje tyle radości czytelnikowi! ^_^
UsuńKsiążka wydaje się bardzo interesująca i wartościowa. To na pewno! Ale mam problem z okładką, gdybym zobaczyła ją w księgarni na pewno bym po nią nie sięgnęła. Jakoś kompletnie do mnie nie przemawia.
OdpowiedzUsuńTak, chyba rzeczywiście nie jest tak ciekawa i nie przyciąga wzroku jak okładka "Dziewczynki z atramentu i gwiazd". Ale treść to rekompensuje :)
UsuńBardzo, bardzo, bardzo chcę przeczytać tę książkę!
OdpowiedzUsuńBardzo mnie cieszy taki entuzjazm! <3
UsuńZdecydowanie coś dla mnie. Przyznaję szczerze, że nie wiem kiedy znajde na nią czas, ale tytuł już sobie zapisałam :)
OdpowiedzUsuńTo może przesunięta data premiery będzie dobrą wiadomością! Książka będzie dostępna prawdopodobnie dopiero w lipcu!
UsuńBrzmi filozoficznie...
OdpowiedzUsuńTak myślisz? Wydawało mi się, że po prostu dość dojrzale
UsuńO matko, na sto procent zignorowałabym tę okładkę w księgarni i tak strasznie bym się pomyliła! Wygląda tak sielsko, anielsko i słodko, jak jedna z wielu uroczych książeczek dla dzieci. A tu taka zawartość... Zdecydowanie zapamiętam ten tytuł!
OdpowiedzUsuńTak jak zawsze zachwycam się okładkami Wydawnictwa Literackiego, tak tym razem ta mnie rzeczywiście też nie urzekła i normalnie zignorowałabym ją w księgarni. Zresztą ja ostatnio chyba nie mam zbyt wielkiego szczęścia do okładek :D
Usuń