11:45:00

Siedem skór Esther Wilding

Do tej pory przygody z literaturą australijską wypadały całkiem pomyślnie. Co mogło pójść nie tak, jeśli sięgnęłam po uznaną autorkę i ciekawą zapowiedź na okładce?

Tytuł: Siedem skór Esther Wilding
Tytuł oryginału: Seven Skins of Esther Wilding

Autor: Holly Ringland
Tłumacz: Ewa Penksyk-Kluczkowska

Rok: 2025
Wydawnictwo: Marginesy
ISBN: 978-83-68367-61-4

Esther wraca do domu w rocznicę zaginięcia swojej starszej siostry Aury. Dziewczyna tuż przed śmiercią wróciła ze studiów w Kopenhadze, ale nie jest tą samą dziewczyną, którą rodzina odprowadzała na lotnisko 3 lata wcześniej. Jest zamknięta i przygaszona. Pewnego dnia wchodzi do oceanu i znika.  

Cała rodzina Esther nie radzi sobie ze stratą, ale główna bohaterka szczególnie. Za dużo pytań, za mało ciepła, zrozumienia i rozmów. Wraca więc na uroczystość upamiętniającą siostrę, tylko po to, żeby dowiedzieć się, że Aura miała pamiętnik, a w nim siedem tajemniczych wpisów, których nikt nie potrafi rozszyfrować. Esther zatem wyrusza w podróż, żeby dowiedzieć się więcej o życiu siostry. 

I uwaga, do tej pory, jak tak ubieram to w słowa, to wydaje się być ciekawa opowieść o żałobie, stracie, odkrywaniu siebie i przemianie. I jeśli chcecie przeczytać książkę, to nie czytajcie dalej recenzji, bo mam sporo zarzutów i spoilerów!


Esther nie wyrusza w podróż z własnej woli - raczej jest w nią wmanipulowana przez nieobecną emocjonalnie i zimną matkę oraz fajtłapowatego ojca-terapeutę. Życie Esther to jedna wielka porażka - ale to dlatego, że ciągle kopiuje starszą siostrę - od najmłodszych lat patrzy z uwielbieniem na Aurę i gdy tej zabrakło, dziewczyna się rozsypała. Ale zrobiła to w bardzo sztampowy sposób - ma spory problem z alkoholem i rozwiązłością. Krótko mówiąc ciągle jest schlana i puszcza się ze wszystkim co na drzewo nie spieprza! 

Chociaż przez kilka lat nie ma z siostrą za dużo kontaktu, to matka i tak wmanipulowuje ją w podróż na koniec świata, bo przecież były tak ze sobą zżyte. Dziwne, bo toksyczna, zimna i zdystansowana mamusia to z Aurą miała ciepłą i bliską relację, wspólny sekretny język i zainteresowania. Esther była ewidentnie dzieckiem odrzuconym, a powody, jakie wymyśla autorka to żenujący absurd. 

Jak już nasza pijana i puszczalska bohaterka trafia na nowy kontynent dowiaduje się o siostrze takich historii, że wstyd bierze, ale sekrety to jakaś 'tajna broń' autorki. Wszystkie dialogi, które mają prowadzić do rozwikłania tajemnic są o pogodzie i cynamonkach. Esther owija w bawełnę tak długo, że zaczyna to być męczące, a czytelnik czuje tylko irytację z powodu braku konkretów. A! I dziewczyna co akapit płacze!

Mamy tu dużo ględzenia o kobiecej sile, przepisywaniu baśni na nowo, żeby pokazać kobiecą perspektywę, oświecone pierdololo o tatuażach, że o mój borze szumiący, mogę zapisać swoją historię na skórze! No nie posrajcie się z tymi odkryciami! 

Miało być o żałobie i przemianie wewnętrznej na kanwie rdzennych australijskich opowieści, baśni nordyckich, legend z Wysp Owczych, a wyszła jakaś obyczajówka dla 70-latek, które z bredni o zakłamanej, toksycznej rodzinie i o pijaczce, która nie umie żyć własnym życiem, dowiadują się, że kobieta też człowiek. Żenujące, męczące, tandetne i okropne. Nie polecam! 

Ale za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Marginesy. 

1 komentarz:

  1. Dziękuję za szczerość w recenzji. Teraz wiem, żeby nie poświęcać czasu na tę książkę.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Redhead in Wonderland , Blogger