Gdy słyszycie tytuł Śniadanie u Tiffany'ego na pewno macie przed oczami psotną Audrey Hepburn w czarnej sukience, wysoko upiętymi włosami i z papierosem w długiej lufce. Mało kto wie, że film powstał na podstawie opowiadania Trumana Capote - lepiej znanego z tytułu Z zimną krwią.
Tytuł: Śniadanie u Tiffany'ego
Tytuł oryginału: Breakfast at Tiffany's
Autor: Truman Capote
Tłumacz: Robert Sudół
Rok: 1958
Wydawnictwo: Albatros
ISBN:978-83-8125-427-4
Narratorem jest niespełniony/początkujący pisarz, który mieszka w tej samej kamienicy co Holly Golightly. Młoda kobieta wzbudza fascynację mężczyzn i zgorszenie innych kobiet, głównie dlatego, że jest damą do towarzystwa, ale także dlatego, że swoim beztroskim podejściem do życia wprawia wszystkich w osłupienie.
O ile filmowa prezentacja Holly jest romantyczna, budzi uśmiech i uchodzi za jedną z ciekawszych opowieści, a także klasykę Hollywoodu, o tyle jej literacki pierwowzór nie wzbudził we mnie pozytywnych emocji.
Mamy do czynienia z ekscentryczną trzpiotką, która nie chce się ustatkować, bo tak naprawdę nie umie znaleźć sobie miejsca na świecie, ani brać odpowiedzialności za swoje czyny. Ma więcej szczęścia niż rozumu, jest nonszalancka i pretensjonalna. Ale niektórzy stwierdzą, że łamie reguły, poszukuje siebie, nie boi się być sobą i przecież ma tylko jakieś 19 lat. Sam Capote bronił Golightly twierdząc, że nie jest ona prostytutką, lecz "amerykańską gejszą", ale kwestia odbioru jest już sprawą indywidualną czytelnika.
Opowiadanie zrobiło taką furorę, że co druga znajoma autora twierdziła, że była inspiracją dla postaci Holly. Obecnie biografowie sugerują, że chodziło tu raczej o matkę pisarza niż o modelki i aktoreczki, które chciały się zaprezentować w blasku cudzego sukcesu.
W recenzowanej książce znajdziemy jeszcze kilka opowiadań autora, ale nie robią takiego wrażenia jak to tytułowe - są zdecydowanie krótsze, mają inną kompozycję, skupiają się na innych motywach. Uważam jednak, że fani ekranizacji powinni się zapoznać z pierwowzorem, zweryfikować i porównać wizję autora z wizją hollywoodzką, ponieważ sama chyba nadal większą sympatią będę darzyć postać wykreowaną przez Audrey Hepburn.
Czytałam dawno, dawno temu i muszę przyznać, że już nie pamiętam tego opowiadania, raczej mam właśnie skojarzenia z filmową adaptacją "Śniadania u Tiffaniego" :)
OdpowiedzUsuńBo właśni film się lepiej zapamiętuje!
UsuńFilmy mi się podobał, więc książkę też może kiedyś przeczytam.
OdpowiedzUsuńTo koniecznie! Trzeba porównać wrażenia! ^_^
Usuń*Film.
UsuńTa książka jest moim ogromnym wyrzutem sumienia. Muszę w końcu ją nadrobić.
OdpowiedzUsuńLektura zajmie Ci dosłownie chwilę!
UsuńSzczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czy oglądałam film, a na pewno nie czytałam książki. Od jakiegoś czasu unikam oglądania starych produkcji - tych na tyle starych, że zabijane zwierzęta naprawdę w nich ginęły. Nie lubię ich też dlatego, że pokazywały przemoc, w tym policzkowanie kobiet. Wiem, że tak się "musztrowało" płeć piękną jeszcze kilka dekad temu, ale nie muszę tego oglądać. Tak mi się skojarzyło m.in. z "I Bóg stworzył kobietę" z Brigitte.
OdpowiedzUsuńAle książkę bym przeczytała.
Doskonale Cię rozumiem - to musztrowanie kobiet, w ogóle traktowanie kobiet w tamtych czasach to jakiś koszmar. A wcale nie mówimy o jakichś bardzo odległych epokach. Przyznaję, że w tym filmie takich scen nie kojarzę. Raczej mam problem z klasyką kina, bo za dużo się spodziewam, za dużo wymagam, a później się okazuje, że ten cały zachwyt mnie łapie.
UsuńNa razie nie mam ochoty na tego rodzaju lektury :)
OdpowiedzUsuńA co w takim razie teraz czytasz?
UsuńTo książka (i film), do której od czasu do czasu wracam.
OdpowiedzUsuńA kupiłam tę książkę w czasie listopadowej podróży do Ujścia Warty. Już zawsze będzie mi się z tym listopadem kojarzyć :)
Oh, czyli to dla Ciebie książka wyjątkowa! Super!
UsuńI książka i film 👍👍👍
OdpowiedzUsuńCzyli mamy fankę! :D
Usuń