Z ogromną radością wracam do Was po dłuższej przerwie. I domyślacie się, co to oznacza – przyszła wiosna, w głowie zrobiło się lepiej i znów mam ochotę czytać. Dlatego kilka zaległych recenzji przed nami. Ale żeby połknąć przysłowiową żabę, zaczynam od książki, z którą miałam największy problem.
Tytuł: Żywe morze snów na jawie
Tytuł oryginału: The Living Sea of Waking Dreams
Autor: Richard Flanagan
Tłumacz: Maciej Świerkocki
Rok: 2022
Wydawnictwo: Literackie
ISBN: 978-83-08-07508-1
Twórczość Flanagana wprowadziła w moje życie nieoceniona Aga, która stwierdziła, że pożyczenie mi Ścieżek północy, gdy przechodziłam jeden z większych kryzysów swojego życia, będzie strzałem w dziesiątkę. I choć wiem jak ironicznie to zdanie brzmi, to Aga doskonale wie, że gdy świat mi się wali, to ja szukam, na którym kanale mogę obejrzeć Pianistę. Bo przecież gorzej emocjonalnie już być nie może :D
I Ścieżkami północy byłam zachwycona! Moją recenzję z 2017 roku znajdziecie tutaj – klik! Czułam się po tej lekturze jednocześnie wyniszczona i wzbogacona.
Z najnowszą książką Flanagana miałam jednak problem. Francie podupada na zdrowiu coraz bardziej, aż w końcu trafia do szpitala i przed jej najbliższymi najtrudniejsza decyzja – pozwolić matce umrzeć z godnością i bezboleśnie, czy za wszelką cenę starać się utrzymać ją przy życiu – nawet za cenę jej samopoczucia i cierpienia.
Troje dorosłych dzieci Francie ma odmienne zdania. Tommy, Terzo i Anna prowadzą różne tryby życia, mają inne marzenia, cenią inne wartości, choć byli wychowywani pod jednym dachem. Flanagan naświetla konflikty pomiędzy nimi, które wychodzą w obliczu podejmowanej decyzji, konflikty, które sięgają problemów sprzed wielu lat, ale nie sprawia, że dzięki temu bardziej sympatyzujemy z postaciami. Wręcz przeciwnie, po skończonej lekturze stwierdziłam, że tylko jedna postać daje się tutaj naprawdę lubić.
Ale autor przedstawia również obraz szerszy, związany z problemami, które toczą australijskie społeczeństwo – są to zarówno niedające się ugasić pożary, ale także relacje interpersonalne, które zbyt często ograniczają się do kilku postów w mediach społecznościowych, a nie potrafią być zawarte w rozmowach prowadzonych wprost.
Niewątpliwie trzeba przyznać Flanaganowi, że obraz australijskiego społeczeństwa i współczesnych problemów kreśli bardzo wyraźnie, choć posługuje się przy tym metaforami, które mogą zaskoczyć czytelnika. Książka w ogóle uchodzi za dość eksperymentalną w swojej formie i wizjach, choć z perspektywy postmodernizmu nie jest aż tak awangardowa. Elementy realizmu magicznego i wykorzystywane metafory z początku intrygują, ale przyznaję, że w pewnym momencie lektury straciły na wartości.
To jednak opisy cierpienia nie pozwoliły mi na przerwanie lektury. Flanagan udowodnił w kolejnej książce, że jest mistrzem opisywania bólu związanego z egzystencją, chorobą i starością. I choć wiem, że to nie wszystkich zachęci, to jednak właśnie w tych fragmentach książki widziałam tego pisarza, który zrobił na mnie takie wrażenie podczas lektury Ścieżek północy.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.
Mimo że nie będzie to łatwa lektura, to chcę spędzić czas z tą książką.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że uznasz to za dobrze spędzony czas! :)
UsuńMoże kiedyś przeczytam.
OdpowiedzUsuńCzyli takie "nigdy nie mów nigdy" :D
UsuńNie jest to raczej nic dla mnie, ale brzmi ciekawie
OdpowiedzUsuńZawsze można komuś polecić ;)
UsuńMam zdecydowanie inaczej, jeśli chodzi o bycie w dołku. Nie sięgam wtedy po książki czy filmy o cierpieniu, więc i po ten tytuł bym nie sięgnęła. Ale Twoja recenzja mnie zaintrygowała, więc nie mówię nie. Kiedyś, w przyszłości :)
OdpowiedzUsuńA, to widzisz, masz zdecydowanie zdrowsze podejście do życia w takim razie! :D To co takiego czytasz, gdy jesteś w dołku? Jaka lektura pomaga?
Usuń