Miało być zabawnie, niezwykle, może nawet niebezpiecznie. Dostajemy książkę inną niż oczekujemy, ale może to niekoniecznie zła rzecz.
Tytuł: Kleopatra i Frankenstein
Tytuł oryginału: Cleopatra and Frankenstein
Autor: Coco Mellors
Tłumacz: Teresa Komłosz
Rok: 2022
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
ISBN: 978-83-8295-296-4
Cleo jest artystką, ma 24 lata i jej wiza niedługo straci ważność. Na imprezę sylwestrową 2007/2008 przyszła dzięki znajomej, ale nie jest w stanie wytrzymać do północy. W windzie spotyka Franka, którego wysłali do sklepu po lód. Mężczyzna jest jakieś 20 lat starszy od Cleo, ale chemia i błysk zrozumienia sprawiły, że resztę wieczoru spędzają razem.
Szybko okazuje się, że fascynacja odmiennością, erotyzm i głęboka samotność popychają ich w kierunku sformalizowania związku. Potrzeba bezpieczeństwa, ciepła, seksu, pieniędzy i narkotyków mieszają się w tej dziwnej relacji, która niby tak dobrze się zaczęła.
Autorka stosuje ciekawy zabieg, gdzie przeskakujemy pomiędzy postaciami z miesiąca na miesiąc. Chronologicznie posuwamy się do przodu, ale soczewka skupia się na innej perspektywie, wzbogacając historię głównych bohaterów.
Jednak Cleo i Frank nie są ani sympatyczni, ani uzdolnieni, ani wyjątkowi, ani... no właśnie. Są nijacy i nie sposób się z nimi utożsamiać. Nie było mi żal tych postaci i nie robiło mi się przykro na myśl o tym, przez co przechodzą. Kunsztem chyba jest jednak stworzenie postaci tak miałkich, że nawet mnie nie irytowały.
Tematy depresji, uzależnień, samotności i tożsamości są widoczne, na koniec nawet autorce przypomina się, że Cleo jest artystką i próbuje to ubrać w jakieś cierpienie wyższego stopnia, ale nadal nie czujemy nic, żadnych emocji związanych z lekturą. Nie męczymy się jednak z czytaniem - czcionka jest duża, dialogi całkiem bystre, ale to raczej opowieść o przeciętnych ludziach tylko w jakiejś odrealnionej rzeczywistości (no chyba tylko w Stanach dygają do sklepu po lód na domówkę, a wszyscy Wasi znajomi mają poważne problemy z narkotykami i przygodnym seksem).
Bo niby są problemy z pieniędzmi, ale jednak na magiczne białe kreski zawsze się znajdą. Nie mówimy o pracoholizmie, tylko o wysoko funkcjonującym alkoholizmie. Depresja przedstawiona jest jako odstawione leki i nieumyte włosy, ale nie zagłębiamy się aż tak bardzo w sam stan psychiczny.
Możecie więc potraktować tę książkę jako obyczajówkę, która nic nie wniesie w Wasze życie, jako książkę na leżak, o której zapomnicie po powrocie do domu. I nie dajcie się omamić opisom na okładce - książka nie złamie Wam serca, możecie co najwyżej złamać jej grzbiet. Debiut nie może być wyczekiwanym tytułem, skoro nikt nie zna autorki. I nie porównujcie tej fabuły do Mojego roku relaksu i odpoczynku, bo tam chociaż ćpanie piguł doprowadziło mnie do szewskiej pasji. Recenzja wisi tutaj, o, klik! Poczytajcie jak się tak naprawdę pieklę!