18:45:00

Bóg lasów

Bóg lasów

O, jakie to było dobre! Serio, to jeden z tych wypatrzonych na Instagramie tytułów, gdzie nie spodziewamy się perełki, a jednak dostajemy super książkę!

Tytuł: Bóg lasów
Tytuł oryginału: The God of the Woods

Autor: Liz Moore
Tłumacz: Mateusz Borowski

Rok: 2024 / 2025
Wydawnictwo: Otwarte
ISBN: 978-83-8135-474-5 

Rok 1975 - letni obóz dla dzieci żywcem wyciągnięty z amerykańskiego stanu umysłu. Kojarzycie te filmy: Nie wierzcie bliźniaczkom czy druga część Rodziny Addamsów? Jezioro, drewniane domki, nauka przetrwania w lesie i wspólne piosenki przy ognisku? Jeśli sama taka aura nie wzbudza w Was grozy, to spokojnie, z książki wyjdzie kilka brutalnych zagadek. 


Ale do brzegu! Barbara jest uznawana za trudne dziecko - ma 13 lat, właśnie odkryła punk-rocka i czarny lakier do paznokci. I to był jej pomysł, żeby brać udział w dwumiesięcznym obozie. W zasadzie i tak jest traktowana ulgowo, ponieważ cały teren ośrodka i wielka posiadłość niedaleko należą do jej bogatej rodziny. Bogatej, snobistycznej amerykańskiej elity, która gardzi każdym, kto nie jada kawioru na śniadanie. 

Sytuacja rodzinna, już i tak zła, może się tylko pogorszyć, gdy Barbara znika bez słowa ostatniej nocy obozu. I prawdę mówiąc, bufonowaty ojciec i wiecznie pijana lub przyćpana matka mało martwią się o córkę. Niepokojące jest dla nich to, że kilka lat wcześniej w tym samym miejscu zaginął ich syn. A na obozie dzieci uczone są przede wszystkim jednej maksymy: "Gdy się zgubisz, usiądź i krzycz!". 

Książka jest napisana fenomenalnie pod względem narracji i chronologii. Dostajemy perspektywy sporej ilości postaci, ale wbrew pozorom wcale się w ich opowieściach nie gubimy. Mamy młodą śledczą, która walczy z szowinizmem i stereotypową rolą kobiety w społeczeństwie, wychowawczynię obozu, która przechodzi własne piekło z facetem i w związku z zaginięciem jej podopiecznej, inną obozowiczkę, która przeżywa pierwsze zawody miłosne, matkę zaginionych dzieci lub mieszkańców miasteczka, którzy brali udział w pierwszych poszukiwaniach. Autorka skupia się jednak na kobiecych perspektywach, dając świetny obraz społecznych dysproporcji i tradycyjnych oczekiwań. 

Chronologia natomiast na początku wydaje się rozwijać w stałym rytmie, ale później przeskoki o dwa miesiące lub dwie dekady wstecz są wyraźnie sygnalizowane na początku rozdziałów. Daje to świetny obraz relacji i wydarzeń i dopiero pod koniec zaczynamy domyślać się, co tak naprawdę stało się z dziećmi.

Przez większość książki nie jest to jednak aż tak oczywiste, ponieważ mamy do czynienia z tajemnicami rodzinnymi, grasującym seryjnym mordercą, a także nieokreślonymi zjawami widywanymi w lesie. Wielu podejrzanych, wiele tropów i niesamowicie dobrze napisana fabuła, sprawiają, że trudno książkę odłożyć. Bardzo polecam! 

12:29:00

Baśnie wschodniosłowiańskie

Baśnie wschodniosłowiańskie

Oczywiście, że skusiła mnie piękna okładka, ale przede wszystkim książkę miałam upatrzoną już od dawna. Mitologie sobie, ale tyle mądrego przekazu jest w baśniach i bajkach, że dobrze czasem wejść w świat, który wbrew pozorom nie jest zarezerwowany tylko dla dzieci!

Tytuł: Baśnie wschodniosłowiańskie
Autor: Iwona Czapla

Rok: 2024
Wydawnictwo: Replika
ISBN:978-83-67867-51-1

Staram się ograniczać kupno książek, zwłaszcza że coś, co się dobrze zapowiada, może być sporym rozczarowaniem. Publikację baśni miałam na oku już długo, aż w końcu książka zniknęła z księgarni internetowych. Szczęśliwie udało się zdobyć (ostatni na stoisku!) egzemplarz na Łódzkich Targach Książki.


 

I idąc za ciosem, od razu zaczęłam książkę czytać. To zbiór krótkich baśni, z których wyraźnie bije wschodniosłowiański klimat. Pojawiają się tam carowie i księżniczki, parobkowie, baby jagi, wielkie magiczne żmije i zbóje rodem ze stepów. Mnóstwo tu magii, niesamowitych umiejętności i sporo szczęśliwych zrządzeń losu. Chociaż nie unikamy też motywów związanych ze śmiercią i niebezpieczeństwem, czego we współczesnych bajkach na pewno nie znajdziemy. 

Niektóre opowieści są krótsze niż dwie strony, inne snują się trochę dłużej. Niektóre postacie pojawiają się wielokrotnie - jak Baba Jaga czy złe czarty. A niektóre czerpią z tych samych schematów (starsze małżeństwo, które nie mogło mieć dzieci, trójka braci, z których ten niby najgłupszy wykazuje się największą szlachetnością lub związek mężczyzny i kobiety, z których każde ma dziecko z poprzedniego małżeństwa i jedna z pasierbic jest źle traktowana). 

I chociaż sporo opowieści jest po prostu humorystycznych, przestawiających folklor i ówczesne życie, to cała masa baśni ma wartościowy przekaz. Bogactwo przychodzi do dobrych ludzi, a źli są karani za swoje okrucieństwo i chciwość. Ale jak to bywa ze starszymi baśniami, więcej w tej ostatecznej karze brutalności i krwi, żeby wydźwięk kary był jeszcze mocniejszy, a 

Plusem jest przepiękna okładka. Ale ilustracje w środku są innej ręki i są wręcz szkaradne. Niejedna dwunastolatka przygotowałaby lepsze rysunki, więc nie rozumiem zachwytów nad kunsztem ilustratorki.  

06:00:00

Prezenty dla miłośników książek 2025

Prezenty dla miłośników książek 2025

Mało co nie przegapiłam tego, że grudzień jest tuż za progiem! A to oznacza, że mam dla Was garść inspiracji dotyczących tego, co można kupić Waszym ukochanym molom książkowym na Święta!

Jak zwykle staram się nie powtarzać pomysłów, ale zachęcam Was do odwiedzenia chociaż ostatnich dwóch postów o tej samej tematyce! Inspiracje z 2024 roku i inspiracje z 2023 wciąż polecają się Waszej uwadze (wystarczy kliknąć), a starsze posty możecie bez problemu wyszukać na blogu za pomocą lupki po prawej!

Nie przedłużając zatem, bo wiem, że niektórzy niecierpliwie wyczekują tego wpisu przez cały rok... przechodzimy do wybranych pomysłów!


 

1. Licznik przeczytanych książek

Nie zachęcam do tego, żeby iść na ilość zamiast na jakość. Ale jeśli wiecie, że ktoś bije oszałamiające rekordy i wyrabia normę czytelniczą dla małej miejscowości, to być może taki gadżet pozwoli nie pogubić się we własnych statystykach!



Źródło: Etsy 

 

2.  Rozpórka do książki

Czy to właśnie tak się nazywa? Mam na myśli uchwyt na kciuk, który pomaga utrzymać otwartą książkę w dłoni. Sama nigdy z czegoś takiego nie korzystałam, ale przy grubszych formatach może to być coś całkiem sprytnego! Widziałam takie ustrojstwo na Łódzkich Targach Książki i pomyślałam, że to przecież niegłupi pomysł! 



 Żródło: Etsy 

 

3. Gra inspirowana książką 

Lub jak niektórzy lubią wsadzać kij w mrowisko: "książka inspirowana grą" (kto ciśnie bekę z Andrzeja, ten wie!). Jestem prawdopodobnie ostatnia w mojej grupie przyjaciół, która nie grała w Dziedzictwo Hogwartu, ale godziny poświęcone na Dziki Gon to czas idealnie spędzony! Kto nie chciałby się wcielić w postać z ulubionego świata i samodzielnie kierować fabułą?!


Żródło: Media Expert 

 

4.  Recenzownik / Book Journal

Sama zapisuję przeczytane książki - zazwyczaj w notatniku, który starcza mi na kilka lat. To prosty katalog, gdzie umieszczam tytuł, autora i miesiąc, w którym skończyłam lekturę. Ale na rynku znajdziecie dużo bardziej rozbudowane dzienniki, gdzie Wasi książkoholicy mogą sami wyznaczać sobie wyzwania, a nawet pisać mini recenzje!

 


Żródło: Empik 

 

5. Kurs kreatywnego pisania 

Jeśli ktoś kocha książki, to znaczy, że ma bogatą wyobraźnię! Ale może nie tylko lubi poznawać nowe historie, ale także je tworzyć? Może kurs pomagający przelać myśli na papier to najoryginalniejszy prezent, jakim możecie zaskoczyć w tym sezonie najbliższych? Może dzięki temu ktoś odważy się zrobić pierwszy krok w kierunku wspaniałej kariery?


 Żródło: Domestika 

 

Wpis nie jest postem sponsorowanym - to tradycja na blogu Redhead in Wonderland i służy wymianie pomysłów i inspiracji 🥰

Jeśli któryś punkt trafił w Wasze czytelnicze serca, dajcie koniecznie znać w komentarzu, co chcielibyście dostać pod choinkę! ❤  

16:11:00

Trzech panów w łódce (nie licząc psa)

Trzech panów w łódce (nie licząc psa)

Byłam święcie przekonana, że to pozycja z listy 100 tytułów BBC (tutaj zerkniecie na całą listę). Ale jak już miałam dobre pół książki przesłuchane, to się zorientowałam, że owszem, jest to klasyka literatury, ale wcale nie została uwzględniona we wspomnianym rankingu!

Tytuł: Trzech panów w łódce (nie licząc psa)
Tytuł oryginału: Three Men in a Boat (To Say Nothing of the Dog)

Autor: Jerome K. Jerome
Tłumacz: nie mogłam się doszukać, kto tłumaczył dla wydawnictwa Promatek

Rok: 1889
format: audiobook 

Warto zwrócić uwagę na to, że książka powstała pod koniec XIX w. i taką rzeczywistość i czytelnika należy mieć na uwadze, gdy lekturę się zaczyna.


 

Jest to opowieść o trzech młodych dżentelmenach, którzy postanawiają wybrać się w krótką, bo niespełna 10-dniową, wyprawę po Tamizie. To oczywiście opis przygotowań do samej wyprawy i perypetii, które im się przytrafiają. Ale też masa anegdot i historycznych ciekawostek, ponieważ w pierwotnym zamiarze autora książka miała być przewodnikiem turystycznym opisującym atrakcje położone wzdłuż Tamizy (za Wikipedią). 

Jednak największym walorem ma tutaj być komizm w iście brytyjskim stylu. Panowie nie dość, że niczego w życiu nie potrafią, na niczym się nie znają, to oczywiście przed samymi sobą i przed światem próbują wyjść na znawców w każdej dziedzinie. Własne niedociągnięcia i brak krytyki nie przeszkadzają im, żeby wytykać podobne zachowanie u innych. 

Dużo tu farsy i ironii, humor jest głównie sytuacyjny, ale na początku trudno wyzbyć się wrażenia sporej bufonady i zarozumialstwa. Dopiero, gdy sami złapiemy oddech i dystans, możemy zacząć uśmiechać się pod nosem.  

Widziałam sporo recenzji, że książka kiepsko się zestarzała i wieje nudą. Sama mam wrażenie, że jest to lektura, którą z chęcią poleciłabym mojemu dziadkowi, bo wiem, że uśmiałby się w najlepsze i zrozumiałby brytyjski humor. Co jak co, jest to klasyka i jedno z najlepszych dzieł angielskiej literatury humorystycznej. Więc może warto?

14:20:00

Błękitny zamek

Błękitny zamek

Przeczytałam w wakacje Anne z Zielonych Szczytów, czyli nowe tłumaczenie ukochanej Ani z Zielonego Wzgórza (tutaj recenzja - klik!). Mniejsze udomowienie i oddanie oryginałowi nie zmieniły mojej miłości do rudowłosej marzycielki! Zatem co mogło pójść nie tak przy współczesnym przekładzie innej uwielbianej przeze mnie książki? Oj, dużo!

Tytuł: Błękitny zamek
Tytuł oryginału: The Blue Castle

Autor: Lucy Maud Montgomery
Tłumacz: Kaja Makowska

Rok: 1926 / 2025
Wydawnictwo: Marginesy
ISBN: 978-83-68367-79-9

O tym, jak ważna była postać Joanny (teraz Valancy) może świadczyć fakt, że umieściłam jej przygody w poście sprzed 10 lat, gdzie wymieniałam "10 książek, które odmieniły moje życie" (klik!). Tytuł ten zresztą też czytałam po raz ostatni 10 lat temu (znalazłam starą recenzję tutaj!) i recenzja nadal dobrze oddaje moje uwielbienie. 


 

Valancy ma 29 lat i bezlitośnie wytyka się jej staropanieństwo. Matka i ciotka tłamszą ją i ganią za najdrobniejsze przewinienia. Jedyne ukojenie od szarej rzeczywistości i docinek rodziny Valancy znajduje w książkach przyrodniczych i swojej wyobraźni. Jednak emocjonalne nieszczęścia to nic w porównaniu z chorobą serca, która coraz bardziej jej dokucza. 

W wielkiej tajemnicy udaje się do lekarza i otrzymuje druzgocącą diagnozę. I nie dość, że nigdy nie żyła tak naprawdę, to teraz zostało jej zaledwie kilka miesięcy tej udręki. Ponieważ Valancy ma w gruncie rzeczy wesołą naturę i bystry umysł, postanawia nie tylko zrobić w końcu coś dla siebie, ale także coś dobrego dla innych. 

Po przekomicznej awanturze rodzinnej główna bohaterka wyprowadza się z domu, żeby zajmować się chorą przyjaciółką z dzieciństwa. Uczy się żyć pełną piersią, robić to, na co ma ochotę, a nawet kochać bezgranicznie człowieka, na którym całe miasteczko wiesza psy. 

Na Instagramie pewnie widzieliście moje święte oburzenie tym, że pojawiły się pewne akapity, które zaczęły przedstawiać fabułę w innym, bardziej rozbudowanym kontekście i że niektóre cechy osobowości głównej bohaterki dużo wyraziściej wychodzą na światło dzienne. Już na tym etapie czułam złość do tłumacza wersji, którą wszyscy do tej pory czytali, bo jak to tak sobie wyrzucać żarty czy opisy, które poddajemy własnej cenzurze?

Ale moi kochani, jak doszłam do rozdziału, którego W OGÓLE NIE BYŁO w poprzedniej wersji, to myślałam, że się wścieknę! Klauzula sumienia? Cenzura? Własna wizja artystyczna? Co to do cholery ma być? Poprzedni tłumacz po prostu stwierdził, że nie pasuje mu cały rozdział do jego wizji fabuły? To niech napisze własną książkę, a nie wycina ogromne fragmenty tekstu z oryginału, który ma PRZETŁUMACZYĆ! 

Cały czas szaleje mi ciśnienie... Jeśli kochacie Błękitny zamek, koniecznie przeczytajcie nowe tłumaczenie, bo okaże się że dostaniecie opowieść mniej infantylną niż do tej pory. Jeśli natomiast pierwszy raz słyszycie o Valancy, to polecam z całego serca! Od razu skoczy Wam poziom romantyzmu we krwi i osłodzicie sobie zimowy wieczór!

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Marginesy.

Copyright © 2016 Redhead in Wonderland , Blogger