17:03:00

Las Birnamski

Tytuł, który w jasny sposób nawiązuje do Makbeta, autorka, którą miałam na oku od dłuższego czasu i literatura nowozelandzka, z którą nie miałam jeszcze styczności. Czy połączenie takich elementów to przepis na sukces?

Tytuł: Las Birnamski
Tytuł oryginału: Birnam Wood

Autor: Eleanor Catton 
Tłumacz: Maciej Świerkocki

Rok: 2023/ 2024
Wydawnictwo: Literackie
ISBN: 978-83-08-08498-4 

Autorka została najmłodszą laureatką Nagrody Bookera za najdłuższe dzieło w historii tego wyróżnienia. Jednak to nie Wszystko, co lśni zwróciło moją uwagę, ale Próba, którą wydała jeszcze w 2008 - udoskonaloną wydawniczo własną pracą magisterską. 

Las Birnamski wydawał się zatem dobrym tytułem, żeby zacząć przygodę z autorką. Tytułowa grupa to filantropijny kolektyw, który działa trochę na granicy prawa, trochę na zasadzie społecznej uprzejmości. Ich głównym zadaniem jest sadzenie i uprawa roślin - czy działka jest publiczna, czy udostępniona przez właściciela posesji nie robi dla nich większej różnicy. 


 

W wyniku osunięcia ziemi na fikcyjnej przełęczy olbrzymia ferma, która została wystawiona na sprzedaż staje się interesującym miejscem dla Miry i Shelley, które nieformalnie kierują tytułową grupą. Ale pewien amerykański miliarder również zamierza dany teren wykorzystać. 

Do tego pojawia się jeszcze postać Tony'ego - bezrobotnego, antysystemowego dziennikarza, który kilka lat wcześniej pomagał zakładać kolektyw, ale po latach podróży w celu odkrywania samego siebie nie zgadza się z kierunkiem, który ogrodnicy-społecznicy chcą przyjąć. 

Fabuła rozwija się w kierunku spisku, nieoczywistej współpracy, wyzysku i manipulacji. Ale thriller zaczyna thrillerować dopiero koło 330 strony, kiedy w końcu pojawia się jakiś interesujący zwrot akcji i... no cóż, trup!

Przez prawie 500 stron wyczytujemy tyrady na temat konsumpcjonizmu, marksizmu, uprzedmiotowienia, wyzysku, sztucznej filantropii, konsumentów-ignorantów, trucicieli środowiska, intersekcjonalności i kapitalizmu, które można by skrócić do hasła: "j*bać system, wymordujmy milionerów, bierzmy kwas i wpieprzajmy sałatę, którą nielegalnie hodowaliśmy w cudzym ogródku". 

To ubrany w beletrystyczną otoczkę manifest, który nie brzmi ani dobrze, ani wiarygodnie, bo wszystkie postacie są egocentrycznymi, zimnokrwistymi dupkami, którzy przerzucają się trudnymi słowami. Liczyłam, że książka nagrodzonej autorki przybliży mi odległy świat, a dowiedziałam się tylko, że Nowa Zelandia jest nic nie znaczącym krajem walczącym o aprobatę amerykańskiej elity i że nadaje się tam tytuły szlacheckie.

Sama fabuła, rozciągnięta jak flaki z olejem, w końcu buduje napięcie. Ostatnie 100 stron rzeczywiście już nas prowadzi do rozwiązania wszelkich intryg. Ale akcja kończy się nagle, wydaje się bez przemyślenia, bez większego uzasadnienia na dosłownie czterech stronach. Nie tyle nie ma sensu, co raczej związku z całą książką. A związku z Makbetem (oprócz lasu, który się przemieszcza) też nie ma większego - można to wcisnąć w worek ambicji, ale to by było na tyle. 

Przeintelektualizowana, przegadana próba otworzenia oczu na ważne problemy. U europejskiego czytelnika może co najwyżej wywołać wzruszenie ramion. Chociaż okładka piękna. 

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Redhead in Wonderland , Blogger