To, co się zadzieje w tej recenzji, to wina gwiazdy z Kot(ek) Książkowy, bo u niej w relacji widziałam ten tytuł. Niestety obawiam się, że nie ja byłam targetem, a starałam się przychylnie patrzeć na książkę!
Tytuł: Dziesięć tysięcy drzwi
Tytuł oryginały: The Ten Thousand Doors of January
Autor: Alix E. Harrow
Tłumacz: Andrzej Goździkowski
Rok: 2019/2020
Wydawnictwo: Iuvi
ISBN: 987-83-7966-061-2
January jest wychowywana w opływającej w dostatki rezydencji Pana Locka, który z zamiłowaniem kolekcjonuje wszelkie intrygujące artefakty z całego świata. I to ojciec January takie wyjątkowe okazy dostarcza bogatemu mężczyźnie. W January płynie gorąca krew i nie bardzo chce się dać zaszufladkować w arystokratyczne wychowanie, guwernantki i kulturę osobistą. Ona chce jeździć z ojcem na tajemnicze wyprawy, biegać po buszu w słomkowej spódniczce i udowadniać wszystkim, jaka jest krnąbrna.
Lata mijają, January dorasta, ale ta krnąbrność jakoś nie przekłada nam się na czyny. Największym szaleństwem, na jakie ją stać jest jeden spacer na gigancie i spoglądanie na wszystkich spode łba, bo jako dziecko z mieszanych kultur ma przecież dziwny kolor skóry, nieokiełznane włosy i nigdzie nie czuje się jak u siebie. Hormony, nadchodźcie!
Wkroczenie w wiek dorosły miało się wiązać z nowymi przywilejami, ale January coś się odkleja w ostatnim momencie i stwierdza, że chrzani to wszystko. Nie jest to do końca przemyślana akcja, spontaniczność nie jest jej mocną stroną, a stawianie się bogatym i fizycznie postawnym mężczyznom ma różnorakie konsekwencje. Ale paniusia, która dorastała w atłasach i podróżowała wagonami pierwszej klasy nagle chce żyć przygodą.
No i stąd moje wątpliwości, czy aby na pewno byłam docelowym odbiorcą. Gdybym miała 13 lat, może łyknęłabym fabułę jak głodny pelikan. Dzieje się dużo, tempo gna, mamy historię prowadzoną z różnych perspektyw i okresów, świat przedstawiony nawet ma jakieś ręce i nogi. Ale bohaterka jest tak naiwna i pozbawiona zwykłych instynktów samozachowawczych, że trudno to nawet zrzucić na jej młody wiek.
Doczytałam do końca, bo książka w pewnym momencie nabiera rumieńców, chociaż chce się od czasu do czasu przewrócić oczami. Ale autorka już na 37 stronie zalicza wtopę jako ‘była pani historyk’ (jak twierdzi opis na okładce). Bo jeśli bohaterka w 1903 podróżuje do Londynu, który ma dla niej ‘posmak Małej księżniczki’ to mamy strzał w kolano. Ta klasyka została wydana w 1905, więc January nie może się powoływać na jej znajomość! Mały szczegół, ale płachta na byka dla kogoś, kto pisał magisterkę z krytyki społeczeństwa brytyjskiego w literaturze dziecięcej 😃
Zatem tak… jeśli macie w pełni rozwinięty płat czołowy, to ta książka Was zmęczy. Jeśli macie dzieci, kuzynów lub młodsze rodzeństwo, to im możecie ten tytuł polecić!
Mam komu zaproponować lekturę tej książki.
OdpowiedzUsuńMyślę, że może ona przypaść komuś do gustu!
UsuńNie jestem do niej przekonana :)
OdpowiedzUsuńW pełni rozumiem!
UsuńKurcze a ja myślałam, że to baśniowość ba wysokim poziomie. Dużo zachwytu było na zagranicznych mediach... I fabuła wydała mi się w punkt... no ale jednak płasko....
OdpowiedzUsuńTa baśniowość jest taka.. podstawowa bym powiedziała :D Lepiej sobie nie robić tutaj za dużych nadziei ;)
UsuńTo chyba pierwsza sceptyczna recenzja tej książki, z jaką się spotkałam. I chyba tym bardziej po nią sięgnę, żeby sprawdzić, jak ja ją odbiorę.
OdpowiedzUsuńO, to cieszę się, że będziesz chciała zweryfikować różne opinie!
UsuńJeszcze nie czytałam, a książka czeka na półce kolejny rok. Ale tak ją zjechałaś, że chyba się zbiorę i w końcu przeczytam. Strasznie jestem ciekawa, jak ja ją odbiorę :)
OdpowiedzUsuńEj, no Mordko! Ale ja ją właśnie u Ciebie na jakiejś relacji widziałam, przysięgam! :D Teraz musisz przeczytać, skoro mnie 'zinfluencowałaś'! :D
UsuńWidziałam początek recenzji ;) W końcu przeczytam, pewnie prędzej niż później, tyle że ostatnio robię wszystko jeszcze wolniej niż zwykle :)
Usuń