To jedna z tych powieści, które mnie intrygowały od dłuższego czasu. Niby wiedziałam, czego dotyczy fabuła, a jednak nie do końca znałam szczegóły. I choć reakcje mogą być skrajne, jest to klasyka literatury, po którą koniecznie trzeba sięgnąć.
Tytuł: Władca much
Tytuł oryginału: Lord of the Flies
Autor: William Golding
Rok: 1954
format: audiobook
Trafiamy na bezludną, tropikalną wyspę. Wiemy, że trwa konflikt nuklearny, a brytyjscy chłopcy, których poznajemy, uratowali się z katastrofy samolotu, który miał ich przetransportować w bezpieczne miejsce.
Chłopcy są w różnym wieku, pochodzą z różnych szkół i miejscowości i oczywiście mają odmienne charaktery. Szybko okazuje się, że ci starsi muszą zaopiekować się młodszymi oraz że to na nich spoczywa próba ewentualnego ratunku i przetrwania.
Po krótkim czasie zabawy, dociera do nich, że nie mogą wiecznie pływać, cieszyć się słońcem i zajadać owocami. Zdają sobie również sprawę, że aby ktoś zainteresował się wyspą, konieczne będzie stałe palenie ognia, aby dym dało się zauważyć na horyzoncie.
Jednak, gdy dochodzi do konkretów, okazuje się, że nasi bohaterowie nie dają sobie rady jako zwarta grupa — mamy do czynienia z dwoma silnymi osobowościami: Jackiem, symbolizującym Nietzscheańskie poglądy zawarte w kontrowersyjnym dziele Wola mocy, gdzie mowa np. o moralności panów, która interpretowana przez nazistów była fatalna w skutkach, oraz Ralphem, wspieranym przez postać Prosiaczka, który uważa, że należy postępować według harmonijnych, zgodnie ustalonych reguł, zapewniających dobrobyt i bezpieczeństwo wszystkim jednostkom.
Drobne konflikty od początku można interpretować jako walkę między dwoma ideologiami — co jest ważniejsze: polowanie na świnie i zapewnienie grupie mięsa czy doglądanie ogniska i utrzymywanie widocznego dymu nad wyspą.
Chociaż chłopcy próbują dzielić się obowiązkami, napięcie narasta. Najmłodsi chłopcy robią się coraz bardziej niespokojni, nadużywanie siły przez najsilniejszych rozbitków staje się coraz bardziej brutalne, aż w końcu grupa dzieli się na dwa, nieproporcjonalne obozy.
I choć styl pisania wydawał mi się na początku nużący, a ilość opisów przyrody i wyspy drażniła mnie swoją monotonnością i letargiem, to okazuje się, że współgrają one perfekcyjnie z narastającą grozą.
W pewnym momencie następuje bowiem taka eskalacja horroru wywołana niczym innym, jak właśnie zachowaniem chłopców, którzy z dala od cywilizacji pozwalają na uzewnętrznienie się najgorszych i najpodlejszych instynktów, że zaczynamy tęsknić za spokojnym tonem narracji.
Golding doskonale przedstawia, jak chłopcy zatracają ludzkie odruchy, pogrążają się w barbarzyństwie, brutalności i upajają
się swoją mocą i swobodą. Ci, którzy nie poddają się temu chaosowi
kończą tragicznie.
Autor nie dość, że udowadnia, że ludzie są źli z natury, to pokazuje degradację wartości w różnych mechanizmach społecznych.
Sama książka jest także pełna symboli — sam tytuł to przecież hebrajskie imię demona Belzebuba, którego my nazywamy potocznie szatanem. Koncha, której trzymanie w dłoniach pozwalało chłopcom zabierać głos na zebraniach, to symbol demokracji, ładu, porządku i równości. A wyspa może być postrzegana jako rajski ogród, w którym człowiek powoli traci niewinność i oddaje się we władanie złu.
Książka po tylu latach nadal jest wstrząsająca, inteligentna i zmuszająca do przemyślenia pewnych starych jak świat idei.
Chichotem jednak reaguję na zdanie ze wstępu, które wyjaśnia, że Golding postanowił ją napisać, gdy pracował w szkole. Cóż, jeśli przepracowaliście chociaż rok z dziećmi, to nie dziwię się, że zaczynają Wami kierować mordercze instynkty! :)
Jeśli chodzi natomiast o odbiór książki — to debiut literacki, często uznawany za najlepszą książkę Goldinga, który zdobył nagrodę Nobla oraz Bookera. Tytuł ten znajduje się na liście 100 tytułów BBC (klik!) oraz na liście stu najlepszych anglojęzycznych powieści powstałych od 1923 roku, ogłoszonej przez tygodnik „Time”. Co ciekawe, w Stanach Zjednoczonych Władca much jest na liście stu tytułów, których usunięcia z amerykańskich bibliotek najczęściej domagają się czytelnicy!
Jeśli takie smaczki Was nie zachęcą do przeczytania tej pozycji, to już nie wiem, co zadziała!
Wstyd się przyznać, ale nie słyszałam wcześniej o tej książce. Trudno, pozostaje mi tylko po nią sięgnąć. Zwłaszcza, ze recenzja bardzo zachęca.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Bardzo się cieszę, że na coś się przydała! ^_^
UsuńA książkę warto przeczytać, nie jest długa, a bardzo wartościowa!