13:36:00

Miasteczko zbrodni

Literatura faktu raczej rzadko wpada w moje ręce, ponieważ jeśli nie jest obiektywnie i bezstronnie napisana, to trudno o jakichkolwiek faktach w ogóle mówić. 

Dzisiaj mam dla Was śledztwo dziennikarskie, które zachwyciło ogromną rzeszę czytelników. Czy słusznie? Czy po prostu to opisana zbrodnia wzbudza wciąż tak żywe uczucia?

Tytuł: Miasteczko zbrodni
Autor: Monika Góra
Rok: 2019
Wydawnictwo: W.A.B. 
ISBN: egzemplarz recenzencki

Rok 1998. Iwona ma siedemnaście lat, mieszka w Szczucinie — małej miejscowości w województwie małopolskim. Jest ładną i miłą dziewczyną. Jej życie jednak kończy się tragicznie 13 sierpnia, kiedy zostaje w okrutny sposób zamordowana.

Postać Iwony Cygan jest znana w mediach. O zabójstwie dziewczyny mówiło się głośno na przestrzeni dwudziestu lat, ponieważ dopiero po tak długim czasie śledztwo poprowadzono w odpowiednim kierunku, przestano fałszować dowody i ujęto sprawców. Nadal jednak pozostaje mnóstwo niewiadomych i do niektórych faktów już pewnie nigdy nikt nie dojdzie.

Pobita dziewczyna z drutem kolczastym owiniętym wokół szyi, w scenerii pozorującej zbrodnię na tle seksualnym zostaje znaleziona w pobliżu Wisły. Od samego początku całe śledztwo idzie makabrycznie źle. Ślady są zacierane, świadkowie znikają w dość tajemniczych okolicznościach, policjanci kierują śledztwo na absurdalne wątki, dowody krążą między komisariatem a domem rodzinnym, a w miasteczku panuje popłoch. 

Wszyscy bowiem doskonale wiedzą, kto zabił dziewczynę. Nikt jednak nie chce mówić. Prawdziwa zmowa milczenia, bo miasteczkiem rządzi kilku dość bogatych i jednocześnie agresywnych ludzi z odpowiednimi koneksjami. 

Zbrodnia, w której na ławie oskarżonych zasiada aż czternastu policjantów jest z gruntu zła, bo zaufania publicznego nie ma. Niewątpliwie jest to książka o przestępstwie makabrycznym, bo niewyjaśnionym przez tyle lat. 

Jednak nie jest to historia dobrze napisana. Dziennikarka (i jak dumnie o sobie pisze — scenarzystka) przeprowadza śledztwo, które jest bardziej hołdem na rzecz zmarłej dziewczyny, pewnego rodzaju prezentem dla uciemiężonej tragedią rodziny, niż obiektywnym śledztwem. 

Postać Iwony jest wybielona. Dziewczyna, która słucha Nirvany i jest energiczną nastolatką marzącą o martensach, jest wybielona do tego stopnia, że przestaje być postacią autentyczną. Nagle okazuje się, że w wolnych chwilach zbierała wszystkie dzieci z osiedla w wieku przedszkolnym i zajmowała się nimi, jako ucieleśnienie cnót i niewinności. 

Dopiero między wierszami wychodzi, że swój ostatni wieczór spędziła w spelunie u lokalnego bogacza, który przyjmował podstarzałych, obmierzłych i pijanych facetów, którzy sobie z dziewczynami na piętrze kręcili filmy porno i namawiali do wyjazdu „do pracy” za granicę. 

Skoro dziewczyna jest taka święta, to czemu w ogóle przyszło jej do głowy pójście w takie miejsce? W jaką awanturę się tam wdała lub czego się dowiedziała, że została tak brutalnie uciszona? Tego się nie dowiemy, ale pewien niesmak w po stronniczości dziennikarki zostaje. 

Autorka zresztą rozdmuchuje sprawę (nie wiadomo czy słusznie) do rangi sytuacji „biznesowo-polityczno-społecznej”, jak sama pisze. Ocieramy się zatem o jakieś niestworzone koneksje z politykami i aferę paliwową, bo przecież wszystko, co złe musi mieć początek właśnie w tytułowym miasteczku. 

Jak na rzetelne dziennikarstwo znajdujemy w tekście liczne cytaty w stylu: „W internecie ktoś napisał, że...”. Brak potwierdzonych źródeł, spekulacje, zacierające się wspomnienia i komentarze znalezione w internecie stanowią ogromną część książki. Dopiero protokoły przesłuchań świadków dają nam pewne potwierdzenie, jak się sprawy mają. 

Styl pisania idealny dla osób, które z zamiłowaniem oglądają program „Uwaga” i ekscytują się dramatami przestawionymi w sposób stronniczy. 

Nie zmienia to jednak faktu, że mówimy o zbrodni ohydnej i tragiczniej oraz o śledztwie, które przez dwie dekady było farsą. 

Co jednak wstrząsa czytelnikiem najbardziej, to zdjęcie ojca zmarłej dziewczyny umieszczone na końcu książki. Zdjęcie człowieka siedzącego na sali rozpraw, złamanego śmiercią córki, któremu oskarżeni śmieją się w twarz z drugiego końca sali sądowej, który po tylu latach dochodzenia o swoje przestał wierzyć w sprawiedliwość i który wie, że świat, na którym żyje jest zły. Nic nie porusza bardziej. 
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu W.A.B.

2 komentarze:

  1. Czasem to się aż dziwię, że się ktoś tak chwali na okładce tym scenopisarstwem, przecież to inny gatunek, wymagający zwięzłości i wewnętrznie skonwencjonalizowany. Wydaje mi się, że takie przejścia od scenarzystki do reporterki czy powieściopisarki muszą być trudne. Bo od reportażu czytelnik wymaga jednak czegoś innego niż zwięzłość. Wiele osób traktuje internet jak własne podwórko, na którym coś zasłyszeli, i nie potrafi poprawnie cytować. Zresztą nie chodzi o poprawność, wystarczyłoby po prostu jakoś spróbować to zrobić, zamieścić przypis. Takie rzeczy mnie dzisiaj zniechęcają (dzisiaj, bo przyznaję, że w szkole sama nie zwracałam uwagi na przypisy ;). A zdjęcia w takich publikacjach bywają sugestywne. Pamiętam, jak czytałam książkę o Komanczach i trafiłam na fotografię kobiety ze spracowanymi dłońmi - te dłonie na długo utkwiły mi w pamięci.

    PS - Robisz naprawdę ładne zdjęcia! Nie mam konta na insta, więc piszę to tutaj :) To z "Kociarzem" mi się podoba, pomysłowa kompozycja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za tak wspaniały komentarz!
      Wydaje mi się, że przeskakiwanie między dowolnymi gatunkami jest trudne i trzeba naprawdę dużo pracy, zaangażowania i talentu, żeby być dobrym pisarzem w kilku gatunkach.
      A z przypisami tak jest, dopóki ktoś nie zwróci nam na nie uwagi, często je pomijamy, nawet samemu cytując (co teraz uważam za straszną rzecz, bo nie znoszę, gdy autor znęca się nad czytelnikiem - czasem puszczając do nas oko, a czasem tylko wodze fantazji - i nie dzieli się, skąd wziął cytat lub gdzie o czymś czytał).

      Usuń

Copyright © 2016 Redhead in Wonderland , Blogger