Autor: Morgan Rhodes
Kolejny prezent na Boże Narodzenie. Kolejny przeczytany na wakacjach. Jak zobaczyłam opis, aż się zdziwiłam jak bardzo książka może trafić w moje gusta, bo dostałam ją od cioci, z którą o książkach raczej nie rozmawiałam! Jest magia, są wrogie królestwa, są wojownicy i jest trochę romansu.
Według Marcina Zwierzchowskiego z "Nowej Fantastyki" "gdyby Trudi Canavan naczytała się Gry o tron, napisałaby właśnie taką powieść". No kurczę! Jak się nie podjarać, gdy czyta się taką opinię?
Język jest prosty. Bardzo. Co sprawia, że książkę można przeczytać w dwa dni. Fabuła, chociaż aspiruje do wielowątkowości, podąża jednym kierunkiem i raczej niczym nie zaskakuje. Wiemy kto się w kim zakocha, wiemy kto się komu sprzeciwi i wiemy kto wznieci powstanie. Te fragmenty, które mogłyby być nasączone romantyzmem mają go w sobie tyle, co Marion Cotillard wiarygodności w swojej końcowej scenie jako Miranda Tate. Oh, you're dead already?
Osobiście uważam, że fabuła potencjał ma. I ostatecznie uznaję, że książkę przeczytałam z przyjemnością. Sama sobie się dziwię, że przebrnęłabym przez drugi tom (oh yeah baby, that's gonna be a trilogy -.- ). Ale pieniędzy w nią nie zainwestuję. Poczekam na pdf. Ale jak zapomnę ją zgooglować, to też nie umrę z żalu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz