Tę książkę po prostu wypadało przeczytać. Na studiach dość szeroko omijałam Hemingwaya, jego życie prywatne też nie bardzo zachęcało mnie do lektury, ale widocznie wiele zmienia się z czasem. Całkiem niedawno recenzowałam przecież Ruchome święto, które mnie zaskoczyło pozytywnie (tutaj przeczytacie recenzję) oraz Rajski ogród, który był irytującym rozczarowaniem (przeczytajcie o co mi chodziło tutaj).
Po eksperymentach literackich i niedokończonych szkicach przyszedł czas na książkę, która jest okrzyknięta jednym z najważniejszych dzieł autora.
Tytuł: Komu bije dzwon
Tytuł oryginału: For Whom the Bell Tolls
Autor: Ernest Hemingway
Tłumacz: Rafał Lisowski
Rok: 1940 / 2024
Wydawnictwo: Marginesy
ISBN: 978-83-68226-14-0
Opis wydawcy:
Do grupy republikańskich partyzantów działającej w górach na południu Hiszpanii, na terenie kontrolowanym przez faszystów, zostaje wysłany młody amerykański ochotnik. Robert Jordan ma za zadanie wysadzić strategiczny most w określonym czasie, aby ułatwić jednoczesny atak republikanów na miasto Segowia. W ciągu trzech dni spędzonych wysoko w górach Jordan mierzy się z niebezpieczeństwami wojny, ale też zawiązuje braterstwo broni z antyfaszystowskimi partyzantami. I tam spotyka Marię, młodą kobietę, która uciekła przed bojownikami generała Franco…
Podczas budowania fabuły Noblista dużo czerpał z własnych doświadczeń w Hiszpanii. Jako recenzent wojny domowej z bliska obserwował sytuację polityczną, społeczną, czysto ludzką. Widać w tej powieści ból związany z rozpadającym się światem, niepewność jutra, całą gamę ludzkich emocji – od poczucia obowiązku, fanatyzmu, po rozpacz i wręcz histeryczne próby chwytania nielicznych szczęśliwych chwil. Autor w brutalny sposób pokazuje, jak wygląda fanatyzm na froncie, jakie okrucieństwo może wydobyć ze zwykłych ludzi ideologia, na czym polega lojalność, ale ostatecznie też jak umiera nie tylko żołnierz, ale i ideał, który przyświecał milionom.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o plusy. Książka przez ponad 600 stron opisuje 3 dni życia głównego bohatera. Dygresje innych postaci, wspomnienia i przemyślenia uzupełniają tę narrację, ale warstwa językowa Hemingwaya mocno drażni. Miłośnicy nazwą ten styl oszczędnym, dziennikarskim, konkretnym, rzeczowym. I choć rzeczywiście znajdziemy tam zdania złożone (zwłaszcza podczas wewnętrznych monologów), to dialogi brzmią prymitywnie, prostacko, jak szczekanie ujadających psów.
W połowie książki zaczęłam się zastanawiać, czy nie dostaję udaru – mięśnie twarzy nie współgrały z uśmiechem, miałam problem z konstrukcją zdań i czy ktoś czuje zapach spalonych tostów? Na szczęście okazało się, że to celowy zabieg literacki, który wykrzywiał mi twarz. Z radością zatem dobrnęłam do posłowia tłumacza, który ratuje czytelnika z opresji i daje wgląd w to, jak tekst wyglądał w oryginale. Hemingway kiepsko znał hiszpański, ale na tyle dobrze się nim posługiwał, że potrafił zamówić sobie drinka w barze i spytać o drogę na front. Postanowił więc stworzyć pozory komunikacji w tym języku i główny bohater ma się porozumiewać z partyzantami w ich rodzimym dialekcie.
Język przez to się rozsypuje (jak to Lisowski pięknie ujmuje, przestawiając rozsypujący się świat w obliczu wojny), to kubistyczny eksperyment, walka z cenzurą wydawniczą i dla mnie po trochę pijacka buta noblisty, ale to już osobista refleksja. Prostackie zwroty (wygląda na to, że żaden Hiszpan nie potrafi skonstruować zdania bez przekleństwa), dialogi jak serie z karabinu, komunikacja ograniczona tylko do niezbędnych czasowników rzeczywiście przedstawiają w jakimś stopniu brutalność wojennej rzeczywistości i ból bohaterów. Jednak na dłuższą metę tych sześciuset stron jest to zbyt ordynarne, zbyt rozedrganie i chaotyczne. No i dajcie czasem czytelnikowi jakiś przymiotnik!
Czuję, że spełniłam swój literacki obowiązek filologia. Poznałam dzieło, które jest uznawane za jedną z najważniejszych powieści wojennych wszech czasów. I za tę możliwość dziękuję wydawnictwu Marginesy, chociaż wydawniczo duży minus za nie oznaczenie przypisów w tekście. Jednak na razie od Hemingwaya czeka mnie zasłużona przerwa.
To nie jest łatwa lektura, ale to jest Wielkie Pióro
OdpowiedzUsuńWielkie pióro też może być dobrze napisane...
Usuń