Igrzyska śmierci czytałam tak dawno, że nawet nie znajdziecie recenzji na tym blogu. Pamiętam doskonale, gdy jeszcze w dobie tumblra (tak, miałam tam świetnego bloga!) odkryłam tę serię, gdy zobaczyłam pierwsze gify ze zwiastunów ekranizacji.
I nigdy nie dałam się nabrać na marketingowy trójkąt miłosny! Zanim pierwszy film wszedł do kin, pochłonęłam całą oryginalną trylogię i zachwycałam się dystopijnym światem, gdzie Kapitol zwyciężył, pozostałe dystrykty są ciemiężone, a główna bohaterka wbrew sobie staje się twarzą rebelii.
W końcu dostałam książkę, gdzie nie mówimy o osieroconej, przeciętnej dziewuszce, która jakimś cudem odkrywa magiczne moce i skrada serce największego ciacha w klasie. Nope, tutaj było brutalnie, niesprawiedliwie i wbrew pozorom bardzo życiowo politycznie. Do tego stopnia, że na jednej z konferencji literackich wygłosiłam referat o tym, jak przedstawiane są główne bohaterki nurtu!
Czy dziwicie się więc, że zastrzygłam uszami na wieść, że powstała Ballada...? Pewnie nie. Ale ponieważ lata nastoletnie i studenckie już dawno minęły, okazało się, że po powieść sięgnęłam długo po premierze filmu.
Tytuł: Ballada ptaków i węży
Tytuł oryginału: A Ballad of Songbirds and Snakes
Autor: Suzanne Collins
Tłumacz: Małgorzata Hesko-Kołodzińska, Piotr Budkiewicz
Rok: 2020
Wydawnictwo: Must Read / Media Rodzina
ISBN: 978-83-8265-564-3
Młody Coriolanus Snow jeszcze nie jest tym prezydentem, którego znamy z oryginalnej trylogii. Ma osiemnaście lat, jest uczniem z ambicjami, ale znajduje się też w trudnej sytuacji materialnej. Rodzina, która do tej pory miała wszystko, po wojnie musi liczyć się z każdym groszem i przymierać głodem.
Dziesiąte Igrzyska to jednak szansa, aby młody tyran się wykazał. Powstaje bowiem pomysł, aby trybuci mieli opiekunów w postaci ich rówieśników z Kapitolu. Pomysł szalony, brutalny i nieprzemyślany - jeśli nie dotrze do nas świadomość, że na tym etapie Igrzysk wszystko jest jeszcze eksperymentem. Kapitol dopiero uczy się swojej brutalności, otrzepuje kurz po bombardowaniach i walkach.
Snow nie jest zadowolony, że trafiła mu się dziewczyna z dwunastego dystryktu. Nie ocenia wysoko jej szans, ale ona już od momentu dożynek okazuje się nieprzewidywalna. Między Lucy Gray a jej mentorem nawiązuje się więź - początkowo chodzi o przetrwanie - ona nie chce zginąć na arenie, on pragnie dostać stypendium, żeby utrzymać kuzynkę i babcię. Ale z czasem..
Książka jest obszerna - ponad 500 stron young adult mogłoby zniechęcić, ale Collins wie, jak budować nastrój. Szybkie tempo, zwroty akcji, kilka wewnętrznych przemyśleń głównego bohatera, ale to tylko pomaga zrozumieć rozwój jego charakteru.
Podobało mi się też, że przygotowania i same igrzyska nie stanowiły całej opowieści - tu się jeszcze dużo dzieje po wszystkim! Zakończenie ciekawe, pomysł prequela bardzo dobry. Jedyny minus, że w ogóle nie czułam chemii pomiędzy bohaterami. O ile w trylogii mi to nie przeszkadzało, bo to nie był główny wątek, to tutaj ten motyw bardzo dużo zmienia.
Dajcie znać, czy czytaliście Balladę... i jak według Was wypada na tle Igrzysk... Ja teraz poluję na film, ale obawiam się, że nie ma go na żadnej z wykupionych przeze mnie platform!
Piękna okładka i zachęcająca recenzja, ale na razie nie dla mnie :)
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś Cie skusi ;)
UsuńTo nie jest mój gatunek czytelniczy.
OdpowiedzUsuńSzanuję ;)
UsuńPiękna okładka, przyciąga wzrok ale akurat to nie jest mój ulubiony gatunek ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ja też bardzo często zwracam uwagę na okładkę, która cieszy oko! ;)
UsuńChciałam poznać... ale tak potem minęła mi ochota
OdpowiedzUsuńO, nie! To może jeszcze się kiedyś skusisz ;)
Usuń