21:07:00

Zaklęty dwór

Ostatnio szperałam sporo w internecie w poszukiwaniu blogów o podobnej tematyce. O dziwo takich stron jest całe mnóstwo, a wiele z nich ma zdecydowanie dłuższą historię niż moja. Jest to godne podziwu, bo systematyczność jest najbardziej pożądaną cechą w prowadzeniu bloga. 

Jednak przeglądając kolejne i kolejne strony, zdałam sobie sprawę, że na tyle pozycji, które są zarówno dostępne w księgarniach i bibliotekach, to książki nowe mają największą popularność. Na forach czytelniczych często spotykamy prośby, aby książka nie była starsza niż 5-10 lat. 

Z jednej strony rozumiem chęć bycia na bieżąco z nowinkami wydawniczymi i śledzenia trendów. Ale czy tylko o to chodzi? Czy książka, która jest starsza od nas skazana jest na uprzedzenia? Bo to już nieaktualne? Takie nurty już przebrzmiały? Bo jak książka ma 100 lat, to albo język jest nie do przebrnięcia, albo to na pewno lektura! A lektur unikamy jak ognia. Bo czytać lubimy, owszem, ale dopóki nam ktoś nie narzuca książki.

Ja tym razem jednak postanowiłam nie oglądać się na trendy. Może nie porwałam się na klasykę, ale książka, którą właśnie skończyłam ma 156 lat!
 
Tytuł: Zaklęty dwór
Autor: Walery Łoziński
Rok: 1859

Książkę wypożyczyłam na życzenie mamy, bo w jednej z naszych rozmów padł temat serialu, który w roku 1976 został zrealizowany właśnie na podstawie tej powieści. Z początku nie miałam ochoty jej przeczytać. Doszłam do wniosku, że mam co robić. Dlatego, kiedy mama skończyła lekturę, książka trafiła w ręce babci, która równie szybko ją przeczytała. Terminy w 'Bule' zaczęły mnie gonić i zaczęłam się zastanawiać czy zdążę jeszcze przeczytać tę książkę. Dałam jej szansę i tak jak zawsze postanowiłam, że pierwsze 30 stron zadecyduje. 

Początek był trudny. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że książka, która ma półtora wieku jest pisana zupełnie innym stylem. Ale po parunastu stronach można przywyknąć. Narracja jest wartka, opisy krótkie i rzeczowe, a tajemnica, która osnuwa tytułową posiadłość zaczyna nas interesować coraz bardziej.

Sama zdziwiłam się faktem, że trudno mi było książkę odłożyć na półkę. Rozdziały są krótkie, ponieważ książka początkowo ukazywała się w czasopiśmie Dziennik literacki. I mimo że podstawowe informacje, które o tej książce zdobyłam pochodzą z Wikipedii, są one warte uwagi.

Powieść uchodzi za pierwszy polski utwór o charakterze sensacyjno-przygodowym. Zawiera również watki obyczajowo-satyryczne. Pierwotnie miała stanowić pierwszą część trylogii poświęconej wydarzeniom powstania krakowskiego, jednak przedwczesna śmierć autora uniemożliwiła dokończenie tego zamierzenia.

Widać ślady cenzury austriackiej i to, że książka miała być rozwinięta. Samych zrywów patriotycznych w niej nie znajdziemy, wszystko jest jakby napisane dookoła tematu. Autor raczej skupia się właśnie na wątkach przygodowych. Akcja rozgrywa się w roku 1845, co tworzy wstęp do oparcia potencjalnych kontynuacji na faktach historycznych (mam nadzieję, że wszyscy pamiętamy z lekcji historii co się działo w roku 1846).

Szczegółów fabuły nie będę zdradzać. Osoby zainteresowane odsyłam do podanego wyżej linka. Moje własne wrażenia jednak opierały się głównie na zdziwieniu. Jak już wspominałam, zdziwiona byłam tym, że książka napisana jest tak wartko. Zdziwił mnie jej status jako powieści sensacyjno-przygodowej. Dziwi mnie swada i lekkość, ponieważ za młodu zaczytywałam się Rodziewiczówną i uznałam, że patos towarzyszący wielkim ideom narodowowyzwoleńczym nie pozwala traktować historii inaczej. Następnym szokiem była dla mnie intertekstualność. Mamy wspomnianego np. Ostatniego Mohikanina czy Marcina podrzutka, ale również odwołania do traktatów powstałych w starożytnym Rzymie! Nie wiem czy zasługą wydawnictwa, czy samego autora są liczne przypisy, ale i one mnie zaskoczyły. Nie były długie i nużące. I przede wszystkim były bardzo pomocne i ciekawe! Kto teraz potrafiłby rozszyfrować nazwy urzędów w rozbiorach? Kto potrafiłby przetłumaczyć wszelkie wtrącenia - łacińskie, francuskie lub niemieckie? A co więcej, czy ktoś znałby ich genezę?

Jednym z przypisów, który uważam za niezwykle ciekawy jest:
ab ovo (łac.) - od samego początku: wyrażenie przysłowiowe, wywodzi się z: ab ovo Ledae, "od jaja Ledy rozpoczynając", tj. opowiadać o wojnie trojańskiej od samego początku, od chwili, gdy z jaja jakie Zeus ofiarował Ledzie, wyłoniła się Helena 
Ale to może znów uwarunkowane jest moim zamiłowaniem do mitologii greckiej. 

Na koniec zdziwiłam się, że to polski autor dokonał tych wszystkich wprawiających w osłupienie rzeczy. Może zabrzmi to mało patriotycznie, ale książki polskie często mnie nużyły i rozczarowywały. A jeszcze częściej denerwowały. Nie spodziewałam się w pozycji tak wiekowej znaleźć tyle przyjemnych charakterystyk. 

Ogromny plus, wielka niespodzianka i dzika satysfakcja, że nie oddałam do biblioteki książki nieprzeczytanej!

2 komentarze:

  1. Zaczęłam właśnie słuchać tej książki i powoli się wkręcam. Ja na swoim blogu staram się zamieszczać od czasu do czasu też książki starsze, bo kocham klasykę ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie miałam pojęcia, że jest audiobook! myślałam, że nie jest wystarczająco popularna, żeby ktoś ja nagrał

      Usuń

Copyright © 2016 Redhead in Wonderland , Blogger