Wszyscy wypatrywali tej premiery! To miała być poruszająca opowieść o dziewczynce, która traci wzrok i o dziadku, który chce ją nauczyć najważniejszych życiowych prawd na podstawie dzieł sztuki. I to się poniekąd zgadza...
Tytuł: Oczy Mony
Tytuł oryginału: Les Yeux de Mona
Autor: Thomas Schlesser
Tłumacz: Magdalena Kamińska-Maurugeon
Rok: 2024
Wydawnictwo: Literackie
ISBN: 978-83-08-08391-8
Dziesięcioletniej Monie grozi utrata wzroku. Nikt nie jest w stanie wyjaśnić ataku nagłej ciemności, więc lekarze kierują dziewczynkę do różnych specjalistów, uciekają się nawet do hipnozy. Gdy dziadek, z którym Monę łączy szczególna więź, postanawia pomóc, ucieka się do podstępu. Okłamuje swoją córkę i zięcia, że prowadza dziecko do psychoterapeuty, a tak naprawdę co tydzień studiuje z nią inne dzieło sztuki.
W międzyczasie dziewczynka doświadcza jeszcze kilka razy nawrotów ślepoty, ojciec popada w alkoholizm i doprowadza swój sklep z rupieciami/antykami do ruiny, matka chodzi sfrustrowana i nikt w tej rodzinie tak naprawdę nie rozmawia. Upływają tygodnie, dziadek robi swoje, a relacje stają się coraz bardziej dysfunkcyjne. Wielką tajemnicą owiana jest również postać nieobecnej babci.
Czy opisuję tę książkę z goryczą i rozczarowaniem? Owszem, ponieważ postacie są płytkie jak kałuża, a fabułę całej książki (również pozostawiającą wiele do życzenia) da się skrócić do krótkiego opowiadania.
Autor, który jest historykiem sztuki, przelał w tekst cały możliwy francuski pretensjonalizm, jaki tylko z takim wykształceniem może się łączyć. Z kpiną i niesmakiem wypowiada się np. o turystach, którzy tylko na chwilę zatrzymują się przed dziełem sztuki, nie do końca zdając sobie sprawę, że nie każdy ma szczęście mieszkać w Paryżu i przychodzić do Luwru kilka razy w tygodniu, żeby analizować jeden tylko obraz.
Jeśli chodzi o wspomnianą analizę, to tak. Potraktujcie tę książkę jako kurs historii sztuki, bo tym tak naprawdę jest. Od dzieł renesansowych, po coś, co nazywamy "sztuką współczesną" możecie śledzić lekcje Mony z tygodnia na tydzień. Wydawnictwo przygotowało zresztą świetny dodatek w postaci rozkładanej okładki z omawianymi tytułami. Gwarantuję, że bardziej wzruszy Was opis kompozycji i światłocieni niż historia głównej bohaterki. Ale autor rzeczywiście próbuje wpleść prawdy i lekcje życiowe w analizę dzieł i życiorysów artystów, więc chociaż taka pociecha z całej lektury.
Ogólnie książka nie jest zła, ale spodziewałam się czegoś mniej infantylnego i bardziej spójnego literacko. Może się jednak okazać, że po prostu moja wrażliwość w ciągu ostatnich kilku miesięcy potrzebowała innej lektury.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Literackiemu - za lekcje z historii sztuki właśnie.
Już od jakiegoś czasu planuję sięgnąć po tę książkę i w końcu to zrobię.
OdpowiedzUsuńO, to może bardziej przypadnie Ci do gustu! Trzymam kciuki!
UsuńMiałam w rękach tę książkę, przejrzałam, przeczytałam kilkanaście zdań, ale nie zainteresowała mnie. Też odniosłam wrażenie, że jest infantylna. Dziwi mnie, że rodzice nie zorientowali się, że córka nie chodzi do psychoterapeuty. :)
OdpowiedzUsuńPrawda? Niektóre pomysły na tę fabułę są nierealnie nie ze względu na metafory w sztuce, ale właśnie na jakiś brak świadomości, jak działają najprostsze i najbliższe ludzkie relacje.. No nieprzemyślane to takie..
UsuńTo jest takie dziwne i - jak piszesz w komentarzu wyżej - nierealne, że aż mnie zaintrygowało. Ale pewnie zdążę zapomnieć, zanim pomyślę o wypożyczeniu. Może ograniczę ciekawość tylko do przestudiowania pozostałych recenzji na LC :)
OdpowiedzUsuńHaha, dobra, to powiesz mi później czy byłam w mniejszości, czy w większości ze swoimi refleksjami :D Ale jak Ci wpadnie książka w rękę, to zweryfikuj mnie!
Usuń