20:43:00

Rękopis znaleziony w smoczej jaskini


Tytuł: Rękopis znaleziony w smoczej jaskini
Autor: Andrzej Sapkowski
Rok: 2001

Aż wstyd się przyznać ile czasu mi zajęło przeczytanie tej książki. I nie dlatego, że nie jest ciekawa! Jest po prostu.. inna! To kompendium wiedzy o literaturze fantasy, którą pożyczył mi mój Wiking. I pożyczył ją chyba rok temu. Było to tak dawno, że nawet nie pamiętam... (z tego miejsca dziękuję za cierpliwość).
 
Za książkę zabrałam się szybko, ale wykończyły mnie nazwiska, daty i liczby, których jeszcze tak dobrze nie kojarzyłam. Sapkowski bowiem zaczyna od wyjaśnienia czytelnikom czym fantasy tak naprawdę jest, a czym nie jest i surowo grozi palcem, abyśmy już nigdy więcej się nie mylili w definicjach, bo inaczej strzeli nam drewnianą linijką po łapach. Bądź po pysku. Zależy kto go bardziej zdenerwuje. A on się nie patyczkuje.

Zatem oprócz definicji i historii gatunku mamy przedstawione ważne postacie, bez których smoków, magii i właściwego oręża nie byłoby w ogóle. Przestróg stron parę poświęca na to, że gatunek ewoluował i że nie warto się obrażać na miano literatury fantasy, bo jak podają statystyki podaż i popyt się dogadują wcale nieźle. Czytaj: hajs się zgadza, więc nie pyskować, że jakaś książka jest o smokach, a nie o statkach kosmicznych. O! Jednak mimo odwalania Matejkowego Rejtana w imię obrony gatunku, Sapkowski dostrzega jego wady i wie gdzie wieje nudą, a co mocno kuleje jeśli chodzi o oryginalność. Plus za obiektywizm.

Za niezmiernie pouczający uważam spis pojęć, terminów i subgatunków, które autor wyjaśnia. Nieskromnie tworzy tam również swój własny podział, ale kto by się spierał. Wierzcie lub nie, ale niektóre definicje rozjaśniły mi pod rudą burzą włosów co się skąd wzięło i jak to rozróżniać. 

Po mniej więcej 50 stronach zaczyna się jednak w książce to czym mnie Wiking naprawdę skusił podtykając mi tę pozycję pod nos. "Mały Magiczny Leksykon Alfabetyczny" jest czymś absolutnie zaskakującym, ważnym, zabawnym i pouczającym. I to właśnie przeczytanie go zabrało mi tak dużo czasu. No bo wyobraźcie sobie jak czytacie Encyklopedię ciurkiem. No w końcu Was znużą hasła, których nie łączy fabuła.

Ale w "Leksykonie" i "Bestiariuszu" znajdziemy wszystko - od zabiegów literackich po legendy, od poszczególnych bóstw aż po całe mitologie (w skrócie), od postaci baśniowych po historyczne, które wpływ na fantastykę miały większy niż na państwa, którymi władały (tak Lwie Serce, do Ciebie piję)! Sapkowski opisuje nawet Dawne Dni, czyli cztery święta celtyckie nie związane z cyklem solarnym. ♥

Zagłębiając się w lekturze odnajdywałam coraz to więcej odniesień do współczesnej kultury, w której nie spodziewałam się czasem tak głębokich korzeni. No bo weźmy na przykład postacie z gier Blizzarda! 


Sonya - rudowłosa wojowniczka jest wzorowana na Rudej Soni:
Ruda Sonia (Marvel Comics, ale postac z opowiadania R.E. Howarda "The Shadow of the Vulture". Grana - fatalnie - przez Brigitte Nielsen w filmie "Ruda Sonja", jeszcze (znacznie!) gorszym od komiksów. "Znowelizowana" w serii ksiazek Davida C. Smitha i Richarda L. Tierneya.

Malfurion za to może mieć dwa archetypy - Łowczego Herna lub Rogatego Boga. Osobiście skłaniam się do tego drugiego. Zanim jednak jakieś dewoty podniosą głos, że to obraz diabła, to od razu wyjaśniam, że Chrześcijaństwo jak zwykle nie mogąc sobie poradzić z pogańskimi bóstwami zaanektowało obraz władzy i potęgi na coś co się musi kojarzyć źle. Woda z mózgu. Jak zwykle.

Spostrzeżeń, którymi chciałam się podzielić z Wami jest jednak więcej! Przyznam, że przeraziła mnie Freudowska analiza Pięknej i Bestii, że do gromkiego śmiechu doprowadzały mnie zjadliwe komentarze Sapkowskiego rzucane to tu, to tam i że czułam się wielokrotnie jak dziecko z mgły wychodzące, bo czy ktoś ma pojecie, że noszony na szyi Mjöllnir w X wieku stanowił znak rozpoznawczy przeciwników chrystianizacji krajów Północy? Następnym razem jak na straganie, wśród wisiorków zobaczymy młot Thora, będziemy mądrzejsi o taką ciekawostkę! Z uśmiechem również czytałam o Harrym Potterze czy Pieśni Lodu i Ognia, które w 2001 roku jeszcze były w powijakach, ale ciekawa przyszłość już wtedy im była przepowiadana i nawet autor Rękopisu... z zainteresowaniem przygląda się tym tytułom.

Sapkowski przedstawia nam legendy i postacie z całej Europy, od Hiszpanii i Francji po Rosję, zapędza się również w mitologię hinduską i demonologię muzułmańską, ale najwięcej uwagi poświęciłam podaniom z Irlandii i Wielkiej Brytanii. Czytając o tym co pisał Yeats, Spenser, o takich postaciach jak Tam Lin lub Thomas the Rhymer, przypominały mi się zajęcia na uczelni i wszystkie ballady i wiersze czytane w oryginale. (Pozdrowienia dla dr Spyry z Uniwersytetu Łódzkiego, który jest nieocenionym znawcą i pasjonatem tematu). 

Jednak czym Sapkowski ujmuje mnie za serce to to co i jak pisze o kobietach. Już od strony 19 wyjaśnia jak postrzegany był rynek fantasy i że żeńskie imię na okładce odstraszyłoby potencjalnych czytelników, którymi mieli być młodzi mężczyźni. Plus mizoginia. Stąd liczne pseudonimy. Jednak to o autorkach. A co o postaciach kobiecych? W pre-średniowiecznych podaniach kobiety wojowniczki były czymś normalnym i powszednim - Celtowie, Germanowie, Grecy - wszyscy oni uznawali, że kobieta ma siłę przebicia. 

Podobnie jak kobiety czarodziejki (o przykłady i archetypy których jest jeszcze łatwiej) wojowniczki stanowią w literaturze fantasy wyzwanie rzucone stereotypowi, w myśl którego kobieta może być wyłącznie nagrodą wojownika, a jedynym czynem, na jaki może się zdobyć, jest w tegoż wojownika ramionach omdleć. Występująca zaś w science fiction i fantasy nader często kanoniczna (tj. stereotypowa) postać "wolnej, dzikiej i nieujarzmionej Amazonki" służy fabule tylko tym sposobem, że po dłuższym lub krótszym okresie anarchistycznej wolności zostaje przez bohatera mężczyznę ujarzmiona i zredukowana do słodkiej kochanki lub jeszcze słodszej żony - przez co do Natury powraca Ład. Tolkiena trudno nazwać męskim szowinistą, ale Eowina, księżniczka Rohirrimow, może u niego przywdziać zbroję jedynie potajemnie i jednie na moment - potem znowu jest kobieca aż do bólu, żeby nie powiedzieć: rzygu.
Nie od rzeczy jest wspomnieć, że nasycenie gatunku twórczością pań autorek nader często powoduje przegięcie pałki w stronę przeciwną - damska fantasy staje się często manifestem wojującego feminizmu. (...) Ale co ciekawe (...) najlepsze postaci kobiet wojowniczek zawdzięczamy pisarzom mężczyznom.

Za strasznie długi cytat przepraszam, ale uważam go za szalenie ważny i podzielić się nim musiałam. Panie Sapkowski, za obiektywizm i tak trafne opisanie problemu - dziękuję. Za opisanie stereotypów postaci kobiecych również dziękuję! Uśmiałam się setnie, bo prawdziwszego i zjadliwszego komentarza bym nie znalazła! Ale to przeczytać musicie już sobie sami :D

Wiem, że wpis się wydłuża, ale muszę jeszcze napisać o miejscach, które są wspomniane w Rękopisie...! O miejscach, w których byłam, a żaden z przewodników nawet się nie zająknął, że coś ważnego (jedynie z punktu widzenia literatury najwidoczniej) tam się działo! Otóż rok temu odwiedziłam zamek Tintagel w Kornwalii, gdzie miała się rozgrywać akcja Tristana i Izoldy. To właśnie na tym zamku kochankowie żyli i mieszkali i.. no wiemy co robili. Pod tym samym zamkiem znajdują się Groty Merlina, ale kto by się tych baśni tam doliczył.
A w tym roku w Paryżu widziałam grób Jima Morrisona, którego dziewczyna, jak twierdziła przewodniczka, po jego śmierci podpisywała się jego nazwiskiem z sentymentu, mimo że ślubu nie mieli. Otóż... mieli!
Patricia Kennealy dodaje do swego nazwiska "Morrison", bo zawarła z Jimem Morrisonem ślub wikkański. 
Wicca - ruch czy też, jeśli kto woli, religia zrzeszająca współczesne czarownice. 
Pociśnięte trochę, bo chodzi o kult Bogini, Wielkiej Matki. A przynajmniej stąd się ten ruch wywodzi.

Zdaje się więc, że czasem przed wyjazdem trzeba zajrzeć nie tylko do przewodnika, ale i do pozycji na pozór wcale z podróżami nie związanymi, bo można się dowiedzieć z nich więcej niż byśmy się spodziewali. Czyli polecam poczytać. W ogóle.

Ale jeśli chodzi o Rękopis..., to polecam z całego serca. I na tym muszę poprzestać, bo ulubionych fragmentów mam jeszcze dziesiątki i zaraz recenzja wydłuży się do rangi eseju! Jeszcze często będę do niej wracać, bo wprawdzie nie jest to lektura na jeden wieczór, ale na pewno wzbogaci Was na lata i podsunie mnóstwo tytułów z gatunku fantasy, które koniecznie trzeba przeczytać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Redhead in Wonderland , Blogger