10:32:00

Birthday treat

Redhead jest po urodzinach. Co oznacza, że stos książek do przeczytania znacząco się powiększył! I nie tylko mowa o tych papierowych wydaniach. Postanowiłam odstąpić trochę od mojego tradycjonalizmu i po długich i wyczerpujących zmaganiach z testami technicznymi i opisami sprzętowymi zdecydowałam się na zakup czytnika ebooków. Wybór nie był prosty, ponieważ nie znając się ani trochę na temacie musiałam najpierw się dowiedzieć na co zwracać uwagę i co będzie mi osobiście potrzebne. Ale udało się! I oto dzięki miłości i szczodrości najbliższych mogę się pochwalić takim oto cudnym stosikiem:

Na pierwszy ogień poszedł Hardy.

Tytuł: Z dala od zgiełku
Autor: Thomas Hardy
Rok: 1874

Klasyka gatunku, której jako fanka literatury angielskiej nie mogłabym sobie odpuścić za żadne skarby. W związku z ekranizacją, która w Polsce niestety zaledwie po miesiącu zeszła z afisza, wydania tej książki mają okładkę związaną z filmem. 

Po doświadczeniach z Hardym i jego Tessą, trochę obawiałam się jak fabuła będzie się rozwijać. Tak jak głosi okładka, jest to klasyczna opowieść o miłości. Ale dla fanów współczesnych romansideł, romansów i literatury erotycznej będzie ona ogromnym rozczarowaniem. Książka pisana w XIX w. różni się przecież znacząco od współczesnych dzieł. I dobrze! Właśnie to uznaję za jej ogromny plus. 

Bałam się również, że przyzwyczajona do książek, które mają 500 stron, a których akcja dzieje się zaledwie w przedziale kilkudniowym, będę się nudzić opowieścią, która opisuje miesiące i lata, przybliżając czytelnikowi szczegóły istotne dla fabuły, ale też takie, które stanowią swego rodzaju tło społeczne i kulturowe. Wszystkie moje obawy jednak okazały się płonne.
I tak jak mój Wiking stwierdził, że mam hopla na punkcie literatury, której nikt by nie wziął do ręki, tak z dumą stwierdzam, że pozycja ta bardzo mi się podobała. Wprawdzie zdaję sobie sprawę, że po rozreklamowaniu ekranizacji wiele osób sięgnie po Z dala od zgiełku, to nadal jest to tylko mały odsetek miłośników książek. A jest przecież coś satysfakcjonującego w przeczytaniu książki niszowej, starej, klasycznej.

Jak bardzo inne, piękne i głębokie są dialogi i opisy w takiej pozycji! Można się przenieść w czasie, nie tylko poznając losy panny Everden, ale również zastanowić się jak taką książkę czytali ludzie, którym była ona współczesna...
Rozmarzona kończę post. Mam zamiar jakoś dotrzeć do filmu, aby tradycyjnie porównać go z książką, którą polecam wszystkim miłośnikom klasyki i literatury angielskiej. Bo czasem warto oderwać się od współczesności, nowoczesności i przenieść się w świat niestety zapomniany, ale jakże piękny, głęboki i magiczny.

8 komentarzy:

  1. " Z dala od zgiełku" to kolejna książka, którą muszę przeczytać :)

    Uwielbiam litery

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobnie jak Ty czytuję książki, po które mało kto sięga, a klasykę angielską uwielbiam. Mam w planach tę powieść ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem! I nie mogę się doczekać Twojej recenzji :) Ciekawa jestem co Ci się spodoba najbardziej w tej książce.

      Usuń
  3. Całkiem niedawno pisałam na blogu moje wrażenia po tej lekturze. :)
    Od razu sięgnęłam po film i spotkało mnie rozczarowanie... To, jak Hardy pięknie budował fabułę, nakreślał postacie, w filmie sprowadziło się do podchodów między Gabrysiem i Betsabą, a pozostali bohaterowie zachowują się co najmniej dziwnie (scena z machaniem szablą w lesie jest zupełnie jakby oderwana i gdybym nie znała książki, to pomyślałabym, że Troy ma bardzo nierówno pod sufitem :P). Ciekawa jestem jak Ty odbierzesz film. Będę wyglądać Twoich opinii. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam się szczerze, że wg. mnie Troy ma nawet w książce nierówno pod sufitem :D Ja się strasznie irytuję na bohaterów książek, albo bardzo z nimi sympatyzuję i jakoś od samego początku nie spodobała mi się ta postać. Ale za film się jeszcze nie zabrałam, a muszę koniecznie!

      Usuń
  4. Książa godna polecenia, prawda....ale. "Między tym na pół zalesionym i na pół nagim wzgórzem a majaczącym w dali widnokręgiem, nad którym mętnie rysowały się górskie szczyty, zalegała tajemnicza głąb bezdennego mroku, a dochodzące stamtąd odgłosy pozwalały przypuszczać, że to, co się za nimi kryje, posiada niejakie cechy podobieństwa do tego, co znajduje się przed nimi."
    Klękajcie narody! Toż to Orzeszkowa skrzyżowana z Leśmianem podzielona przez Białoszewskiego. I cóż to jest ta głąb?! Chętnie chwyciłabym oryginał tej powieści, by sprawdzić czy takie potworności były w zamyśle autora, czy to autorka przekładu nie podołała swojemu zadaniu. Ale przecież na tłumaczce redagowanie książki się nie kończy. Gdzie zatem był korektor? Pewnie biedak utknął między tym na pół zalesionym i na pół nagim wzgórzem a majaczącym w dali widnokręgiem. Wcale mu się nie dziwię. Na szczęście im bardziej się rozwija fabuła, tym mniej jest takich językowych połamańców.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. haha! Fakt, można sobie język połamać i głowić się nad znaczeniem niektórych zwrotów, ale opisy i tak uważam za malownicze. Poza tym, to książka z 1874, nasz język też wtedy wyglądał inaczej. Powiedziałabym nawet, że lepiej niż obecnie ;) A że wtedy tak mówiono.. Dobrze, że tłumaczenie oddaje klimat epoki, bo to pozwala zachować atmosferę i klimat książki.

      Usuń

Copyright © 2016 Redhead in Wonderland , Blogger