Jestem prostą dziewczyną, jak widzę shortlistę Bookera i zwycięstwo w konkursie Women's Prize to nie trzeba mnie długo namawiać. I chociaż zaczynało się mgliście i tajemniczo, to skończyło się rozczarowaniem.
Tytuł: W dobrych rękach
Tytuł oryginału: The Safekeep
Autor: Yael Van Der Wouden
Tłumacz: Justyna Hunia
Rok: 2024 / 2025
Wydawnictwo: Znak
ISBN: 978-83-8367-245-8
Isabel mieszka samotnie na holenderskiej prowincji (co ostatecznie sprowadza się tylko do tego, że mieszka poza Amsterdamem). Ma dwóch braci: Louisa, który co pięć minut przyprowadza nową dziewczynę i Hendrika, który jest czarną owcą rodziny, bo ma partnera.
Isabel jest rozgoryczona i sfrustrowana, to stereotypowa stara panna z syndromem niedopchnięcia, która nienawidzi całego świata, ale sama nawet nie wie dlaczego. Jak wchodzi do pokoju, to więdną kwiaty, kiśnie mleko, a niemowlęta zaczynają płakać.
Pewnego dnia Louis stwierdza, że musi wyjechać służbowo, ale nie ma co począć ze swoją nową zdobyczą, więc jego dziewczyna Eva ma zamieszkać z naszą główną bohaterką. Isabel nie ma za dużo do gadania, ponieważ dom, w którym mieszka oficjalnie i prawnie należy się Louisowi (chociaż to ona zajmowała się schorowaną matką, która w nim zmarła i to ona mieszkała w nim większość życia). Ale mamy lata 60., kobieta jednak za dużo nie może, a patriarchat wiedzie prym.
Eva oczywiście nie jest mile widzianym gościem, Isabel nie ukrywa swojej kwaśnej miny, ale jednak między kobietami pojawia się coś więcej.
Uwaga, dalej mogę trochę przyspoilerować fabułę!
Dawałam tej książce szansę, bo rozpalona seksualność, nagłe ataki pożądania, psychologiczna głębia i samoakceptacja to dobre motywy na literacką perełkę. Okazało się jednak, że to raczej prosta obyczajówka o dzikim pożądaniu, postać Isabel (jak już odkryła, co ją pociąga), przemienia się w seksualnego predatora, Eva wprawdzie ma ukryty plan, który stanowi całkiem znośny punkt zwrotny, ale też się jakoś rozmywa w ogólnym obrazie.
Mocno też stawiałam na postawę powojennej Holandii wobec Żydów powracających z obozów i temat był tutaj ledwie draśnięty. Język niezwykle prosty, a nie poetycki, narracja dość chaotyczna i nieadekwatna do problematycznych momentów. Cała fabuła przewidywalna od 50 strony. Jedyne, do czego mnie książka prowokuje, to do wyrzucenia jej przez okno. Nie rozumiem zachwytów, nagród i ogólnego szału.
To dobrze poprowadzona marketingowo sprzedaż, ale nie dobra książka. A moje refleksje tym bardziej mnie przerażają, że autorka prowadzi zajęcia z kreatywnego pisania. Może lepiej niech się trzyma krótkiej formy... Nie polecam.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz