14:27:00

Wynajmij sobie chłopaka

Są książki, które wrzucają nas w wir akcji od samego początku. Są też książki, które rozkręcają się powoli, ale jeśli damy im szansę, to zyskamy wartościową fabułę. I są książki takie ja ta. Gnioty nie wnoszące nic w nasze życie, gdzie nie dzieje się absolutnie nic.

Tytuł: Wynajmij sobie chłopaka
Tytuł oryginału: The Stand-In

Autor: Steve Bloom
Tłumacz: Seweryn Trojanowski

Rok: 2019
Wydawnictwo: YA!
ISBN: 978-83-280-7025-7

Jestem wręcz oburzona faktem, że ktoś takie książki wydaje. Nie chodzi o to, że pisze, bo pisać można okropne rzeczy i nie lecieć z nimi do wydawcy. Ale irytuje mnie fakt, że jakiś geniusz przeczytał manuskrypt, stwierdził, że to świetna sprawa, wydał taki koszmarek i jeszcze doszedł do wniosku, że książkę warto przetłumaczyć na kilka języków. 

Tak się nie robi. Z czystej, ludzkiej przyzwoitości. 
Brooks, nasz główny bohater, jest przeciętny aż głowa boli. Uczy się źle, nie jest zabawny, nie jest bystry, nie jest przystojny, nie ma śmiesznych przyjaciół, wymagającej pracy, do której chodzi po szkole, nie ma dziewczyny, z nikim nie nawiązuje pozytywnych relacji, a jego główną rozrywką jest upalenie się obok śmietnika z równie prymitywnym kolegą. 

Brooks ma też problem, bo ma zaskakujące ambicje. Nie chce dostać się do pierwszej lepszej stanowej szkoły wyższej, ale do Columbii. Niestety, z egzaminów nie dostaje wystarczającej liczby punktów, a pisanie eseju, który ma przedstawić go w lepszym świetle u władz uczelni idzie mu jak po grudzie. 

Wsparcia u ojca nie ma, bo UWAGA! ojciec — porzucony przez matkę Brooksa przed laty — jest jeszcze większym nieudacznikiem niż syn, nie interesuje się nim w ogóle, a jedyne o czym marzy, to upalić się tak, żeby zapomnieć o bożym świecie. 

No brawo. Mamy zatem postacie, które są irytujące od samego początku swoją banalnością i głupotą. 

Dni mijają (od imprezy do imprezy). Brooks pewnego dnia, w zasadzie przez przypadek, zgadza się pójść z kuzynką kolegi ze szkoły (którego nie znosi, więc też nie do końca rozumiem dlaczego) na bal szkolny. Dostaje od rodziców dziewczyny kluczyki do bajońsko drogiego auta, elegancki garnitur i napiwek w wysokości kilkuset dolarów. 

Brzmi dziwnie? No to trzymajcie się. Brooks rozkręca od tego momentu cały biznes! Reklamuje się i targuje jak produkt na rynku, handlując swoją... godnością jako osoba do towarzystwa. Okazuje się, że w Stanach pójście na bal bez partnera to jakiś skandal towarzyski, zatem „zamówienia” dwoją się i troją, aż po kilka imprez na weekend. 

Przez większość książki zatem w ogóle zapominamy o marzeniach związanych z edukacją i dostajemy żenujące opisy poszczególnych balów. 

Brooks jest postacią napisaną fatalnie, ponieważ brzmi jak przygłup, przeklina, miota się i jednocześnie zaskakująco elegancko zachowuje się w tarapatach. To się nie klei. Nijak! To nie jest postać wielopłaszczyznowa, tylko dwa pomysły zlepione w jeden. 

W pewnym momencie przeżywa najgorszą „randkę” z możliwych, zaczyna wodzić oczami za dziewczyną, która jest ucieleśnieniem płycizny intelektualnej całego pokolenia i przeżywa zawirowania, które z założenia miały być śmieszne, ale zdecydowanie nie są. 

Można by docenić, że autor przedstawia całą fabułę z perspektywy chłopaka, co w przypadku takich historii zazwyczaj się nie zdarza. Że próbuje pokazać, jak bogaci, rozpuszczeni i roszczeniowi nastolatkowie traktują rodziców i swoich rówieśników. Ale nie da się. Bo same intencje to za mało. 

Tego badziewia nie da się czytać, bo od fabuły, po postacie i język, wszystko w tej książce jest jednym wielkim koszmarem!

Ekranizacji Netflixa jeszcze nie widziałam, ale ptaszki ćwierkają, że nijak ma się do książki. Więc jeśli cokolwiek Wam się w tym tytule spodobało, to przejdźcie od razu do filmu, a książkę sobie odpuśćcie! 
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu YA!

2 komentarze:

Copyright © 2016 Redhead in Wonderland , Blogger