Tytuł: Stancje
Autor: Wioletta Grzegorzewska
Rok: 2017
Wydawnictwo: W.A.B.
ISBN: 978-83-280-4596-5
Poprzednia książka autorki - "Guguły" - zdobyła nominację do nagrody Nike, a jej przekład zdobył nominację do nagrody The Man Booker International Prize. Czytając liczne komentarze o Grzegorzewskiej, która jest poetką, prozaikiem i tłumaczem, spodziewałam się książki, która zachwyci mnie swoim językiem.
I to jedno na pewno się sprawdziło. Książka, która przedstawia dość luźno powiązane ze sobą obrazy, tworzące na pierwszy rzut oka mało harmonijną opowieść, na pewno zachwyca językiem. Tego nie można jej odmówić. Opisy są pełne odważnych metafor, poetyckich porównań, które korzystnie wpływają na wrażenia czytelnika. Znajdujemy tam językowe refleksje na temat rzeczy zwykłych, pozornie bezbarwnych, a które autorka przedstawia w zmuszający do myślenia sposób, w sposób, który prezentuje nam te rzeczy od nowa, w bardziej wartościowym wydaniu.
Książka opowiada historię Wioli, bohaterki wspomnianej już wcześniej książki, która postanawia wyjechać ze swojej rodzinnej wsi i rozpocząć studia w Częstochowie.
Akcja powieści rozgrywa się w roku 1994, co autorka często przypomina wtrącając informacje ze świata polityki lub znane przeboje, które można było w tamtych czasach usłyszeć. Ale osobiście miałam wrażenie, że opowieść raczej nie pasuje do tej epoki. Sięga wręcz głębiej w przeszłość i nie prezentuje tych lat 90tych, które sama pamiętam.
Wiola, dziewczyna, która jest nieświadoma życia w mieście, zderza się boleśnie z dorosłością i życiem poza dobrze znaną wsią, z relacjami międzyludzkimi, ze świadomością własnego ciała. Rozpoczyna studia filologiczne, ale w trzyletnim przedziale czasu, do którego mamy dostęp, nie poznajemy wiele z jej życia studenckiego. Tak na dobrą sprawę nie wchodzimy zbyt głęboko w umysł Wioli.
Wędrujemy z bohaterką od stancji do stancji, zanurzamy się we wspomnieniach, ocieramy o realizm magiczny, doświadczamy absurdalnych zdarzeń, gubimy się w tożsamościach i niestety niewiele z tego wynosimy.
Być może dzieje się tak przez to, że bohaterka jest ozięble zdystansowana, a to pozostałe postacie książki stanowią jej treść. To postacie z hotelu robotniczego tworzą fabułę pierwszego rozdziału, to siostry zakonne zamknięte mentalnie w wojennej historii miasta "podszytego wsią" są spoiwem drugiego. Bohaterka, która samodzielnie zaczyna egzystować w ostatnim rozdziale, dopiero wtedy zaczyna być interesującą postacią dla czytelnika.
Murzę przyznać, że najciekawsze z tego wszystkiego jest zakończenie książki, które otwiera przed bohaterką nowe możliwości, a czytelnika w końcu zasypuje pytaniami.
Bez wątpienia jest to powieść o niepewności, zagubieniu, poznawaniu innych ludzi, aby w końcu zacząć rozumieć samego siebie. Piękny zamysł, piękny język, ale opowieść pozbawiona "tego czegoś", tej iskierki, którą podszyta byłaby fabuła, niestety nie wzbudza oczekiwanego zachwytu.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu W.A.B.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz