09:28:00

Światłoczułość

Po zmianach w Bibliotece Miejskiej w Łodzi musiałam popędzić do ulubionej filii, żeby zorientować się w nowych zasadach funkcjonowania. Chociaż niby mamy mieć dostęp do lepszego katalogu, to czuję cofnięcie w rozwoju. Nie ma już wygodnej appki, przez którą mogłam rezerwować i wypożyczać. Teraz wszędzie muszę chodzić z plastikową kartą biblioteczną, a wspomniany katalog wygląda jak myśl innowacyjna wczesnych lat '90. Czyli w sumie jak USOS i logowanie do BUŁy. Nie dziwcie się, że czułam zniechęcenie, więc musiałam się poratować dwoma nowymi wypożyczeniami. 

Tytuł: Światłoczułość
Autor: Jakub Jarno

Rok: 2024
Wydawnictwo: Literackie
ISBN: 978-83-08-08508-0 

Czuję, że ten wytwór grafomanii jest jakimś eksperymentem sprzedażowym szanowanego wydawnictwa. Dlatego, że pseudo-wzruszający bełkot nie niesie żadnej wartości dla czytelnika. 


 

Mamy chłopaka ze wsi zabitej dechami, który poznaje dziewczynę z drugiej wsi zabitej dechami. On czuje instynktowno-hormonalną fascynację. Ona jest kłamczuchą w pewnym spektrum, utrudniającym jej prawidłowe relacje z otoczeniem. 

Trwa wojna, więc wojska wchodzą do wiosek, plądrują, zabijają, rozbijają rodziny. Nasz Witek szybko traci rodziców, którym poświęcone są dwa zdania i trafia do innej rodziny, która dba o niego, jak o własnego syna i nagle okazuje się, że to wielcy intelektualiści, umiejący czytać, pisać, mający kontakty z partyzantką, chociaż w sumie ich codzienność polega tylko na zarzucaniu krowom ogonów na zakrętach. 

Tak romantyczna i szlachetna wizja prostego chłopa w ogóle nie wygląda wiarygodnie, więc żenada atakuje co rozdział. Ale spokojnie, Witek jednak jest wiejskim idiotą, bo co widzi wojsko, to gubi się, oddala, wpieprza się pod buty i pięści i idzie ślepo jak na rzeź za każdym, kto na niego kiwnie palcem. 

Wplątuje się w kłopoty, jest bierny, naiwny i co gorsza, na wszystkich dookoła również sprowadza nieszczęścia swoim zachowaniem. Nie da się sympatyzować z taką postacią, a kunszt literacki też woła o pomstę do nieba. 

Opowieść o dziecku wplątanym w trudy wojenne z założenia powinna trącać czułe struny w sercu czytelnika, a jest to płytka, momentami przyspieszona opowieść o niczym. Trudno tu o głębokie wnioski czy refleksje, oprócz tego, że wojna jest zła, a wszyscy mieli przechlapane. 

Dialogi nieogarniętego chłopaka, który ma problem z utrzymaniem kóz pod kontrolą, są nagle przesycone trudnymi zwrotami i słownictwem, których nawet po latach byśmy nie usłyszeli z ust takiego prostaczka. Sztampowa tyrada o tym, że bóg nie jest wszechmogący, skoro nie może nam pomóc w obliczu takiego okrucieństwa, wklejona pompatycznie w usta powiedzmy trzynastolatka, który śpi w piwnicy i ma problem z doniesieniem talerza do stołu, wygląda na kiczowatą próbę uwznioślenia głębokich przemyśleń postaci, która jest po prosty skretyniałym parobkiem.  

Rozumiem próbę zróżnicowania tekstu listami, fragmentami książki, którą Witek napisał po latach, dialogiem z czytelnikiem lub jakąś inną nienazwaną postacią, która ma słuchać z zapartym tchem. Ale książka jest po prostu kiepskim bełkotem, który za wszelką cenę próbuje przedstawić głębię i uczuciowość prozy Jakuba Małeckiego (przysięgam, miałam wrażenie, że sporo ściągnięte jest z Saturnina, który zrobił na mnie ogromne wrażenie - zerknijcie na recenzję tutaj!).

Naprawdę zaczynam wierzyć, że pod pseudonimem kryje się Mróz, bo tak kiepskiej książki aspirującej do bycia poruszającą opowieścią o tęsknocie i wrażliwości w czasach wojny, stworzonej za pomocą oklepanych tropów i sztampowych zabiegów, to dawno nie czytałam. 

1 komentarz:

  1. Szkoda, że książka tak mocno Cię zawiodła. Ja raczej nie będę jej czytała.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Redhead in Wonderland , Blogger