19:23:00

Nadchodzą Święta!

Nadchodzą Święta!
Kochani!

W związku z tym, że Rudej mija szał na Halloween wchodzimy w kolejną fazę roku, czyli Boże Narodzenie! Oznacza to, że powoli, z żalem chowamy nietoperze, szkielety i pająki, a wyciągamy pulchne bałwanki, Mikołaje i.. zmieniamy opony na zimowe! :D 

Ale zanim zmienimy sezonowe dekoracje warto pomyśleć o prezentach dla najbliższych. Nikogo nie zdziwi, że Ruda zawsze dostaje książki. Nikogo też nie zaskoczy, że Ruda wciska książki wszystkim dookoła i jara się jak Wojewódzki swoimi ripostami, kiedy komuś dany tytuł się spodoba. Zdarza się, że sugerując się zainteresowaniami najbliższych czasem przedobrzę i trafię jak kulą w płot, ale kto nie ryzykuje ten... ten nie ma nerwicy w sumie.

W każdym razie, chciałam Wam zaproponować inspiracje i pomysły, które mogą pomóc w przedświątecznym szale zakupowym. Bo o ile nie jesteśmy pewni czy skarpetki dziesiąty rok z rzędu są oryginalnym prezentem, albo czy świeczka w kształcie choinki zamiast pachnieć jak rześki poranek na łonie natury nie będzie cuchnąć jak zwietrzałe mydło, to zawsze możemy poszukać czegoś nowego. Wiem, że czasem trudno wybrać odpowiedni tytuł dla kogoś innego. Ale jeśli wiemy, że dana osoba lubi czytać książki, to czemu nie pójść w gadżety? Ostatecznie czy ktoś kiedykolwiek powiedział Wam, że ma za dużo zakładek do książek? 

Na pierwszy ogień idzie lekka, metalowa zakładka, do której przywieszki można sobie dowolnie wybierać. Moja własna jest w kształcie smoka, ale czemu komuś nie miałaby pasować bardziej kotwica?
http://pl.dawanda.com/product/88395303-zakadka-z-kotwic

Znalezione na: DaWanda
Cena: 32,99 zł


W ciemne, zimowe wieczory z książka panorama ulubionego miasta może przypominać nam o wakacjach. Mi najbardziej spodobał się Londyn, ale jak dobrze poszukamy to znajdziemy inne metropolie.
https://www.etsy.com/listing/118679645/london-england-bookmark-hand-cut

Znalezione na: Etsy
Cena: ok. 32,69 zł

Zakładka nie tylko dla Dorotek. Trochę czarnego humoru zawsze w cenie!
https://www.etsy.com/listing/82444325/wicked-witch-bookmark-inspired-by-wizard?ga_order=most_relevant&ga_search_type=all&ga_view_type=gallery&ga_search_query=bookmark&ref=sr_gallery_13
Znalezione na: Etsy
Cena: ok. 102,29 zł

Sama nie mogę się jakoś przyzwyczaić do magnetycznych zakładek, ale te wyglądają super.
https://www.etsy.com/listing/239448684/bookish-mini-magnetic-bookmarks-mini-3?ref=shop_home_active_11
Znalezione na: Etsy
Cena: ok. 27,64 zł
http://www.ebay.com/itm/STAR-WARS-MAGNETIC-PAGE-CLIPS-BRAND-NEW-BOOK-READING-BOOKMARK-VADER-4610-/121599301422?hash=item1c4fe2172e:g:w4IAAOSwPhdVCZ5v
Znalezione na: eBay
Cena: $6.50

Taka zakładka nie musi być tylko w książkach Tolkiena. Chociaż aż się prosi, żeby tak było.
https://www.etsy.com/listing/182332765/hobbit-and-fellowship-silhouette?ref=shop_home_active_4

Znalezione na: Etsy
Cena: ok. 18,48 zł

Czasem, gdy nie mam pod ręką żadnej z ulubionych zakładek (bo na przykład czytam 5 książek na raz) sięgam po kolorowe naklejki! Zawsze wywołują uśmiech, nie niszczą kartek i jeszcze można coś na nich zanotować.
Znalezione na: eBay
Cena: $0.99

Zwiewne i eteryczne motyle wyglądają delikatnie i ciekawie. Bo książki mogą wyglądać bajecznie nawet gdy je zamkniemy.
http://www.ebay.com/itm/Cute-2Pcs-Butterfly-Shape-Exquisite-Mini-Bookmark-Stationery-Reading-Accessories-/231579983170?hash=item35eb3e1d42:g:MUoAAOSwxYxUvMCQ
Znalezione na: eBay
Cena: $0.74

I ostatnia propozycja - elegancka i delikatna. Trochę ją odradzam takim szałaputom jak ja, bo może się łatwo wyginać.
http://www.ebay.com/itm/1pcs-Note-Metal-Animal-Bookmark-Novelty-Ducument-Book-Marker-Label-Stationery-/252038803980?hash=item3aaeaef20c:g:eGQAAOSwjVVVtZyR
Znalezione na: eBay
Cena: $0.99



P.S.
Zakładki samodzielne wyszperane z internetowej otchłani. Ceny nie zawierają kosztów przesyłki.
Po kliknięciu w obrazek zostaniemy przeniesieni do konkretnego sklepu, ale zachęcam gorąco do samodzielnych poszukiwań! :)

19:26:00

Okruchy dnia

Okruchy dnia
Jeśli kiedykolwiek będę się zastanawiała jakie emocje wywoła u mnie jakakolwiek książka Kazuo Ishiguro, to w ciemno mogę powiedzieć, że będzie to bezgraniczny smutek. To już druga pozycja tego autora, która pozostawia mnie w zadumie i nie ze łzami w oczach, ale z całymi mokrymi plamami na ostatnich stronach książki. 

Tytuł: The Remains of the Day (English)
Autor: Kazuo Ishiguro
Rok: 1989

Narratorem i głównym bohaterem książki jest kamerdyner Stevens, który wybiera się na wycieczkę po kraju, w celu spotkania kobiety, która przed wielu laty z nim pracowała w tej samej posiadłości. Z początku książka sprawia wrażenie leniwego i spokojnego opisu zwykłej, kilkudniowej przejażdżki. Stevens jednak nie tylko opisuje nam co go spotyka po drodze, ale przedstawia również mnóstwo wydarzeń z przeszłości, które są ze sobą na pozór tylko luźno powiązane. Jednak im dalej zagłębiamy się w lekturze, zaczynamy rozumieć jakim człowiekiem jest główny bohater - metodyczny, skrupulatny, bezgranicznie oddany swojej pracy. Szanujący konwenanse zawodu aż do granic rozsądku, co kosztuje go bardzo wiele. Zbyt wiele, chociaż sam się do tego nie przyznaje ani przed sobą, ani przed czytelnikiem. 
To podróż człowieka, który tęskni za tym co przeminęło, który żałuje, że być może nie podjął w życiu innych decyzji i który ostatkiem sił próbuje sprostać wymaganiom sytuacji, w której się znajduje obecnie. 

Główny wątek książki opisuje rok 1956 - koniec imperium, upadek wielkości i tęsknota za czasami wiktoriańskimi wyrażona jest raczej ogólnym nastrojem niż żalem wyartykułowanym wprost. Retrospekcje dotyczą lat 30tych ubiegłego wieku i sytuacji politycznej w Europie, dając nam obraz jakim człowiekiem był lord, któremu służył narrator i jaką niezłomnością i lojalnością  charakteryzuje się Stevens, oraz do jakiego ideału kamerdynera dążył.

Zawód, który Stevens doprowadza do perfekcji i można czasem pomyśleć, że również do absurdu, przedstawiony jest z szacunkiem i budzi podziw, mimo że wielokrotnie będziemy się sprzeciwiać postępowaniu głównego bohatera i oskarżać go o brak emocji i szorstkość. Całą tę opinię jednak zmienimy, a przynajmniej ja zmieniłam, na ostatnich stronach, kiedy Stevens w końcu sam zaczyna przyznawać się do swoich uczuć i wątpliwości. Co smutniejsze, spogląda w przyszłość z niepewnością, mimo że stara się uczynić wszystko, aby sprostać nowym wyzwaniom. 
Książka porusza, mimo że na pozór napięcie wcale nie rośnie, a wydarzenia nie trzymają nas w dużej niepewności. Jednak docieramy ze Stevensem do celu podróży i tak jak on nie możemy się doczekać zakończenia wyprawy. Ishiguro ma dar opowiadania historii powoli, spokojnie, w taki sposób, że sami nie zdajemy sobie sprawy jak bardzo jesteśmy przesiąknięci atmosferą wydarzeń i jak bardzo chcemy się dowiedzieć co będzie dalej. Tylko po to, aby zacząć szlochać nad książką w środku nocy. 

Nie wiem jak ogromnego plusa powinnam postawić takiej książce. Minęło kilka dni, a ja nadal odczuwam ból głównego bohatera. Cóż, emocjonalna trauma chyba już zawsze będzie dla mnie wyznacznikiem wspaniałej książki. 
Książka, która otrzymała nagrodę Booker Prize szybko doczekała się ekranizacji (Okruchy dnia 1993) z Anthony Hopkinsem i Emmą Thompson w rolach głównych. Ponadto w filmie grali również Christopher Reeve, Hugh Grant, Lena Headey, James Fox czy Peter Vaughan (Gra o tron). Film otrzymał 8 nominacji do Oscara, 5 do Złotego Globu i 6 do nagrody BAFTA. Co w sumie nie dziwi, bo Anthony Hopkins mógłby zagrać kłodę drewna i i tak byłby to majstersztyk. :)
Osobiście filmu jeszcze nie widziałam, ale teraz koniecznie poświęcę mu więcej uwagi. A książkę polecam całym sercem. Dajcie znać czy ją czytaliście i jakie na Was zrobiła wrażenie.

16:56:00

Warsztat tłumacza

Warsztat tłumacza
Dzisiaj nie będzie o książkach przeczytanych dla przyjemności. Dzisiaj o książkach narzuconych przez realia zawodowe.

Można by się zastanowić, czy praca tłumacza naprawdę wymaga przeczytania książek teoretycznych? Czy studia same w sobie przygotowują nas do zawodu? Czy po przeczytaniu tej książki będę wiedziała jak przetłumaczyć a vista mandat karny? Otóż odpowiedź zawsze brzmi: nie. Wielu tłumaczy nie zastanawia się, co by powiedział Eugene Nida albo Roman Jakobson, gdy tłumaczy umowę najmu. A na studiach nikt nas nie nauczy praktyki. Nawet na wykładzie dotyczącym przekładu usłyszałam ostatnio, że studia przygotowują nas do tematu czysto akademicko. Czytaj: warsztat tłumacza, czyli jak ten zawód naprawdę powinno się wykonywać, jak pracować na CATach, jak zawierać umowę z klientem lub choćby nawet to, jak edytować tekst, jest na uniwersytecie tematem tabu. Swoją drogą dowiadując się tego na piątym roku można się zadławić pianą, która toczy nam się z pyska. Bo jakiekolwiek podstawy praktyczne byłyby mile widziane. Owszem, teorie znać trzeba. Historia i podwaliny zawodu zawsze w cenie. Ale bez wiedzy praktycznej to na nic...
Tytuł: Translation (English)
Autor: Juliane House
Rok: 2009
Książka jest bardzo przystępnym teoretycznym tworem, który napisany jest językiem prostym i przejrzystym. Autorka opisuje czym jest tłumaczenie, na jakie rodzaje się ono dzieli i jak jest postrzegane (głownie przez teoretyków dziedziny). Podkreśla zawsze przy tym istotę dialogu między kulturami i szybki rozwój ekonomiczny państw. Następnie przechodzi do zagadnienia najbardziej złożonego, czyli równoważności tekstu tłumaczonego i oryginalnego (equivalence). Mimo ogromu teorii, w końcu docieramy do przykładów, które, bądź co bądź, trochę mnie zdziwiły. 
Autorka bowiem z absolutnym zachwytem prezentuje przekład książki Mrs Christmas Penny Ives z angielskiego na niemiecki, gdzie tłumacz pozwolił sobie wg mnie na zbyt wiele. 
Oryginał: 
Finally she put on her red suit and hat. No one would recognize her now. 
Glosa z niemieckiego przekładu:
Next morning she got started: early in the morning Mrs Xmas got up, put on her red coat and put on her hat. Father Xmas got a good-bye kiss.

I dalszy wywód autorki przedstawia nam jak cudownie tłumacz odwrócił stereotypowe buziaczki, które mężczyzna wysyła kurze domowej, podczas, gdy on idzie zarabiać miliony na dom, jej zachcianki i dzieci. I krew się we mnie gotuje, bo jak tłumacz miał inny pomysł na książkę, to mógł ją sam napisać! Emancypacja emancypacją, równouprawnienie fajna rzecz, ale skoro Pani Mikołajowa się przebiera, żeby nikt jej nie poznał, to chyba nie powinniśmy tego zmieniać na feministyczne widzimisię tłumacza. 

Są różne teorie dotyczące tego zawodu - albo zaznaczamy obecność tłumacza, albo nie. Albo zostawiamy oryginalne nazwy, aby nadać książce orientalny klimat, albo staramy się przełożyć wszystko na nasz język i kulturę. Ale w książce spotykam się z teoriami, że jeśli tłumacz ma silne zapatrywania polityczne dotyczące tłumaczonej kwestii, to może sobie podkolorować tłumaczenie. Na litość boską! Tłumacz jest tylko medium między autorem wypowiedzi a odbiorcami. Nie wpitala się przysłowiowo między wódkę a zakąskę, bo nie podoba mu się, co autor powiedział. Nie tupie nóżką i nie strzela focha, bo to co tłumaczy kłóci się z jego moralnością i światopoglądem. Przecież to nie o to chodzi! Niech każdy samodzielnie przeczyta tekst i się do niego ustosunkuje, ale niech tłumacz nie nagina rzeczywistości pod swoje humory.

Czy może to ja zbyt żywiołowo reaguję na tego typu ekscesy? Tłumacze, proszę, wypowiedzcie się...

Po takich przykładach człowiek może ochłonąć czytając o tym, jak najlepiej zbadać proces tłumaczenia i jakie wątpliwości budzą poszczególne metody (np. think aloud protocol). 
Ponadto autorka rozwodzi się przez chwilę na temat pedagogicznego wykorzystania tłumaczeń. Dawno już uznano, że tłumaczenie zdań podczas nauki języka obcego jest złe i należy tego unikać jak ognia. Z własnego doświadczenia i z metod jakie stosuję na lekcjach mogę zaobserwować bardzo korzystny wpływ takich ćwiczeń na procesy porównawcze L1 i L2. I tutaj House również proponuje, aby spojrzeć przychylnym okiem na tego typu praktykę. 

Książka zawiera na końcu spis wszystkich wykorzystanych tekstów, oraz krótkie opisy dotyczące zarówno zaawansowania pozycji, jak i tego jakie informacje możemy znaleźć w dodatkowej lekturze. 

A na zakończenie: słowniczek! Wbrew pozorom dość pomocny. Można bowiem przypomnieć sobie czego dotyczy jakieś zagadnienie bez zagłębiania się ponownie w lekturę i szukania odpowiedniego fragmentu książki. 

Koniec końców książka jest chyba pisana bardziej dla laików niż znawców tematu. Daje ogólny zarys problemów jakie mogą towarzyszyć tłumaczeniom, ale jest to głownie analiza teoretyczna. I prawie niedostępna w Polsce...

Za to drugi tytuł jest dostępny.

Tytuł: Kodeks tłumacza przysięgłego z komentarzem
Rok: 2005
Ta pozycja zadowoliła mnie o tyle, że omówione są w niej kwestie praktyczne zawodu tłumacza. Nie wszystkie, ale takie, które mogłyby budzić wątpliwości. O ile sam kodeks jest pozycją krótką i możliwą do pobrania w internecie, to 'Vademecum tłumacza przysięgłego' można znaleźć tylko w druku. I osobiście uważam, że warto ten rozdział przeczytać. Omówiono w nim bowiem wszystkie artykuły kodeksu, przekształcając suche przepisy w bardziej życiowe sytuacje. Ponadto znajdziemy tam rozdział poświęcony historii zawodu, dowiemy się kto jest patronem tłumaczy i kiedy tak naprawdę ich rola została dostrzeżona przez świat. Przez wieki bowiem zawód tłumacza był niedoceniany, gdyż sami tłumacze owszem, przyczyniali się do dialogu kulturowego, ale nie byli w ogóle zauważani.

Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero po II wojnie światowej, kiedy rola tłumaczy w rozstrzyganiu o ludzkich losach nabrała przełomowego znaczenia w dziejach ich zawodu. W czasie procesów norymberskich przeciwko zbrodniarzom wojennym (1945-46) po raz pierwszy zastosowano tłumaczenie symultaniczne zamiast konsekutywnego, co zostało później przyjęte w codziennej praktyce ONZ i innych organizacji międzynarodowych. Dostrzeżono wtedy również wysoką rangę tego zawodu. 

Na końcu książki umieszczono suplement zawierający teksty najważniejszych - z punktu widzenia tłumacza - ustaw, aktów prawnych i dokumentów.

Ogółem, wszystko co istotne zawarte zostało w jednym miejscu!
Copyright © 2016 Redhead in Wonderland , Blogger